Deadly Class. Nigdy nie wracaj. Tom 8

Deadly Class. Nigdy nie wracaj to już 8. tom przygód  Marcusa Lopeza wydany na naszym rynku. Seria trzymała jak dotąd bardzo wysoki poziom, serwując jedną z moich ulubionych komiksowych historii…wróć, nie ,,jedną z”. To jest absolutnie mój faworyt i numer 1, jeśli chodzi o komiksy w ogóle, zatem nie mogłem się doczekać lektury kolejnego tomu. Jak zatem wypada ten zbiór na tle pozostałych?

Deadly Class. Nigdy nie wracaj

Historia, która zasługuje na Waszą uwagę i to bardziej niż myślicie.

Po przeczytaniu Deadly Class. Nigdy nie wracaj nasunęła mi się momentalnie jedna myśl. Jesteśmy przecież coraz bliżej finału tej opowieści, która jest jednym z najwspanialszych popkulturowych doznań, jakich miałem okazję doświadczyć. Muszę zaznaczyć swoje bezgraniczne uwielbienie do tej marki, albowiem w pełni ona na to zasługuje. Jeśli tak ja jesteście ogromnymi fanami tej brawurowej teen dramy w wykonaniu Ricka Remendera i nie potrzebujecie uzasadnienia, dlaczego warto po nią sięgać, to śmiało przeskoczcie do kolejnego rozdziału mojego wywodu.

Na razie postaram się skupić na tym, dlaczego pozostali powinni się z nią zapoznać. Mało która saga prezentuje tak wysoki poziom na przestrzeni tylu zeszytów, nie tracąc przy tym zarówno jakości samej historii, jak i stawki, o którą toczy się gra. Owszem, scenarzysta korzysta z często wyszydzanych rozwiązań charakterystycznych dla komiksowych narracji, jednak robi to niezwykle umiejętnie, dbając cały czas o rozwój bohaterów oraz właściwy przebieg wydarzeń, dzięki którym czytelnik z niecierpliwością czeka na kolejny tom przygód grupy uczniów z Kings Dominion.

Deadly Class. Nigdy nie wracaj

Co mam na myśli mówiąc o typowych, niezbyt chwalebnych komiksowych zagrywkach? Ano chociażby…wskrzeszanie bohaterów, które przywodzi na myśl trykociarzy z Marvela czy DC. Nie jest to bynajmniej tak tanie, dosłowne i bez wyrazu jak często ma to miejsce w przypadku wielkiej dwójki, ponieważ Remender potrafi trzymać odbiorcę w napięciu, część postaci zaś nieodwracalnie gryzie glebę, a ich śmierć potrafi zaboleć zarówno głównego bohatera, jak i czytelnika.

Warto zaznaczyć, że w ramach tego świata powroty co niektórych jak najbardziej działają, a to moim zdaniem jedna z wielu składowych pokazujących kunszt scenopisarski autora. Zresztą ci, którzy przetrwali, muszą stale mierzyć się ze stratą tych, którym ta sztuka się nie udała.

Wieczne kłody pod nogi 

Czemu ględzę o tym na wstępie, nie przechodząc do konkretów? Ano dlatego, że w dużej mierze o tym wszystkim jest ten tom. Bohater wykreowany przez Ricka Remendera jest wyraźnie pokiereszowany przez los, wciąż rozmyślając o tym, co wydarzyło się jeszcze w pierwszej połowie tej opowieści. Marcus ma wyraźną tendencję do wahań nastrojów i choć jego niestabilność emocjonalna nieco ustąpiła na rzecz konkretnego działania w wyniku przebytej drogi, to i tak bohater ewidentnie wciąż nie potrafi pogodzić się z konsekwencjami swoich działań.

Z jednej strony możemy na przestrzeni tych wszystkich zeszytów dostrzec u głównego bohatera swego rodzaju rozwój i zmianę na lepsze, jednakże jego stany depresyjne nie dają mu o sobie zapomnieć. To wszystko składa się na postać, z którą niezwykle łatwo się utożsamić, a narracja prowadzona właśnie przez Marcusa, który stale komentuje wszystkie wydarzenia, opisując przy tym swoje monstrualne przygnębienie jest wizytówką całej serii.

Z czym więc mamy do czynienia w ósmym tomie? Marcus wpada na karkołomny pomysł, aby wrócić do… Kings Dominion. Tej samej szkoły, która skazała go na banicję i ciągłą ucieczkę przed śmiercią. Równie zdziwiony co podejrzliwy mistrz Lin przyjmuje naszego bohatera z powrotem do szkoły zabójców, on sam zostaje okrzyknięty przez wielu bohaterem, będąc na ustach wszystkich uczniów, zarówno tych którzy darzą go uwielbieniem jak i tych, którzy chcą jego natychmiastowej śmierci.

Marcus (jak to ma w zwyczaju) próbuje się odnaleźć w tym całym bałaganie, a łatwo nie jest, ponieważ czeka go kolejny konflikt z Marią, ekipa Shabnama z marszu chce wykonać na nim wyrok, a drużyna, której przewodził w Meksyku zdaje się mieć mu za złe, że wpadł na tak karkołomny pomysł, jakim był powrót do szkoły zabójców.

Deadly Class. Nigdy nie wracaj

Jak zwykle zatem dzieje się dużo, co nie jest zaskoczeniem, bo autor wykorzystując nawałnice wydarzeń potrafi cały czas opowiedzieć coś angażującego, a sama akcja czy natłok wątków nie rozwadniają historii głównego bohatera jak i samego przekazu, który bije z kartek wszystkich zeszytów tej serii. Ten przekaz to nic innego ciągła walka z depresją, na którą składają się chociażby brak akceptacji, poczucia własnej wartości, czy też nieumiejętność dostosowania się do powszechnie panujących norm w danej grupie ludzi.

W Deadly Class. Nigdy nie wracaj (a konkretniej w ostatnim zeszycie, który jest zaskakująco prequelem do poprzednich) mamy podkreślony również bunt skierowany w stronę tych, którzy chcą usilnie kierować cudzym życiem. Ekipa Marcusa to młodzieniaszki ze swoimi marzeniami, nie chcą przy tym być ofiarami oczekiwań swoich rodziców i zdecydowanie chcą uciec od presji jaką narzuca im otoczenie. Wiemy jednak, że bohaterom nie do końca się to udaje, co podkreśla jeszcze bardziej ponurą wymowę tego komiksu.

Poza tym Remender wciąż ma świetny dryg do pisania komediowych scen, więc pomimo tej ponurej aury, idzie się autentycznie uśmiać w paru momentach. No i Wes Craig… ach, trudno o drugiego rysownika z tak finezyjnym podejściem do kadrowania. To już kolejny tom, a jego robota jest dalej nieoceniona. Jego pracę wciąż robią ogromną wrażenie i nie mogę uwierzyć jak wielkim wulkanem kreatywności jest ten facet. Uznanie należy się również Jordanowi Boydowi za świetnie dobrane kolory.

Spoilery na grubo

O ile ten tom nie obrodził w tak zaskakujące zwroty akcji jak poprzednie, to zdecydowanie wciąż działo się bardzo dużo i jest o czym gadać. Jako że mam Remenderowi za złe jeśli chodzi o kwestię pewnych rozwiązań fabularnych, chciałbym na sam koniec – za pomocą spoilerów – omówić to, co niezbyt mi się spodobało.

Użyłem liczby mnogiej, ponieważ w głowie mam dwa wątki, które mi się gryzą. Pierwszy to Saya i jej morderstwo Quana. Chłopak dostał swój redemptiom arc, wyciągnął dziewczynę z więzienia, pomógł jej uciec na statek, który wcześniej wypatrzył (!), a jedyne co dostał, to kose w żebra. Trochę mi się to kłóci ze sobą, Saya w moich wyobrażeniach nie byłaby aż tak mściwa, ale wiecie, może to ja jestem naiwny.

Deadly Class. Nigdy nie wracaj

Druga kwestia – Victor. Postać, którą szczerze pogardzałem, dostała pod koniec poprzedniego tomu szanse od Marcusa na odkupienie win i… zrobił to. Jego zmiana frontu to było coś fantastycznego, coś, po czym łzy cisnęły mi się na policzki, tymczasem tutaj mamy Victora przedstawionego ponownie jako antagonistę. Jest to wciąż dobrze uzasadniane, ale mam nadzieje, że autor nie zapomniał o tym co stało się w Meksyku podczas tej wielkiej rzezi z jego udziałem.

No cóż, to by było na tyle. Niech ten mój wywód posłuży jako zachęta do tego, abyście śledzili na bieżąco ten znakomity tytuł, jakim bez wątpienia jest Deadly Class. Czego bym nie powiedział, to i tak mam poczucie, że o czymś zapomniałem, lub zwyczajnie za słabo podkreśliłem atuty jakie ma do zaoferowania Rick Remender. Niech świadczy to o bardzo wysokiej jakości, jaką prezentuje ta komiksowa saga.

Szymon

Dziękujemy bardzo wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.

Share This: