Dogman. Zbrodnia Ikara. Tom 9 – nie mylić z powieścią Dostojewskiego

Są takie komiksy, że wystarczy, iż przeczytam tytuł, a już miska zaczyna mi się uśmiechać od ucha do ucha. Tak jest w przypadku najnowszego tomu serii Dogman. Zbrodnia Ikara, który dostarcza Dave Pikey (twórca Kapitana Majtasa). Gość jest po prostu genialny, w prostocie potrafi wprawić zwoje mózgowe w ruch, wykazać się artyzmem, podwójnym myśleniem, a przede wszystkim trzymać poziom humorystyki (czy wysoki, czy niski zostawiam ocenę Wam). Zobaczcie ile ruchu jest tu, w tym króciutkim tytule, jest nawiązanie do mitologii greckiej, ale ciśnie się też skojarzenie z powieścią Fiodora Dostojewskiego.

Dogman. Zbrodnia ikara

Przede wszystkim Dogman. Zbrodnia Ikara to humorystyczny komiks dla dzieci. Głupkowatych żartów jest tu sporo. Właściwie to co stronę coś eksploduje w twarz, a z drugiej strony w odpowiedzi wybucha śmiech. No, chyba że kolor twojej duszy to czarny, wtedy może lepiej poszukać czegoś innego. Hmm, ale osobiście nawet w tym przypadku dałbym Dogmanowi szansę. A może zamarznięta igła tkwiąca w sercu takiego nieczułego typa stopnieje, a nienawiść zostanie wyparta przez miłość? Jakkolwiek infantylnie by to nie brzmiało.

Dogman. Zbrodnia ikara

Zapytacie, o co chodzi? Oczywiście, prostota jest tu najważniejsza. Prosta kreska, prosty scenariusz. Dogman to pół-człowiek, pół-pies. No bo tak, to było najprostsze rozwiązanie, w kryzysowej sytuacji, w której stanęli lekarze, którzy chcieli uratować partnerów (policjanta i jego psa). Często pojawia się podział na sześć kadrów, ot tak, bo w ten sposób najprościej. Ale, no ALE mimo wszystko, Dogman to nie jest tak prosty komiks, jakby się wydawało. Najważniejsza jest tu zabawa, czuć, że Dave Pikley bawi się doskonale, ale pod powierzchnią ciągłych żartów płyną też inne wartości.

Prostych środków używa Dav Pilkey, nawet bardzo, ale czuć, że chce coś powiedzieć. Dogman. Zbrodnia Ikara to nie jest prosta książeczka z morałem, no nie do końca. Nad głównym bohaterem zawisły czarne chmury. Niestety, ale jego psia natura sprowadziła na niego zły los. Ulubieniec tłumów, bohater miasta, przyjaciel i kompan zostaje wydalony z policji i to głównie z inicjatywy samego burmistrza. Przez chwilę pojawia się kolejne (zupełnie nowe) alter-ego Dogmana, ale, jak wiadomo, kłamstwo ma krótkie nogi, a samo przebranie okazuje się miau-kie (;)).

Jak się dobrze przyjrzeć, to w komiksie Dogman. Zbrodnia Ikara znaleźć można dużo smutnych charakterów, których (gdyby o to chodziło) można by postawić po tej złej stronie. Już burmistrz, opętańczo związany ze swoim pluszakiem, przejawia mocne zaburzenia. Dalej mamy trójkę moich ulubionych kotów, reprezentujących (prawie) trzy pokolenia. Dziaders, Kot Pet i Kocio Pecio. Prawie, bo ten najmłodszy to nie do końca syn i wnuczek, bo jest klonem środkowego sierściucha, ale to już osobna historia.

Dogman. Zbrodnia ikara

Dave Pikley nie boi się używać środków funkcjonujących w innych komiksach, czy w kinie akcji. Szalone wynalazki? Proszę bardzo. Czy olbrzymia torba może siać postrach po mieście i ziać ogniem po wypiciu zawartości reaktora jądrowego? Czemu nie? Czy Dziaders może stać się górą mięśni z sześcioma ramionami, małym rozumkiem i chęcią totalnej rozwałki? No, nie jesteśmy tutaj, aby kogokolwiek ograniczać.

Tu zaczynają się trudne sprawy. Kot Pet z Dziadersem mają bardzo poplątaną relację, tak jak to syn może mieć ze swoim tatą. Nawet mimo tego, że ten drugi twierdzi, że przecież nic złego nie uczynił. W tym największy sęk, lepiej popełniać błędy, mylić się, później starać się naprawiać, wynagradzać, niż najzwyczajniej w świecie nic nie robić i odsunąć się w cień. Urzeka mnie to na poważnie, bo momentalnie spoglądam do swojego wnętrza i patrzę zarówno w górę jak i w dół. Jak wygląda moja relacja z tatą i jak z moimi synami. Niestety, mimo że fatalnie nie jest, to nadal jest nad czym pracować.

Są takie komiksy, że wystarczy, iż przeczytam tytuł, a już miska zaczyna mi się uśmiechać od ucha do ucha. Tak jest w przypadku najnowszego tomu serii Dogman. Zbrodnia Ikara, który dostarcza Dave Pikey (twórca Kapitana Majtasa).

Gdyby to był czysty komiks superbohaterski, to wpadłby Spider-Man, albo Flash, tudzież Spawn, czy ktokolwiek, okładałby gigantyczną torbę po twarzy (czy jak nazwać tę część). Ewentualnie zwołano by całą drużynę, ogłoszono kryzys na wszystkich ziemiach, a po wielkiej rozwałce ogłoszono zwycięstwo, po którym już nic nie byłoby takie samo. Tymczasem w Dogmanie tak prosto nie jest, głównie za sprawą Kocia Pecia. Ma bystre spojrzenie na sytuację, kwestionuje ogół, pytając prosto „dlaczego?”. Czy nienawiść trzeba zwalczać nienawiścią, złym odpłacać za złe? A może wystarczy przebaczyć Dziadersowi, by zło zgasić, niczym nitrogliceryna gasi pożar płonącego szybu naftowego?

Dogman. Zbrodnia ikara

Warto jeszcze wspomnieć, że Dave Pikley nieco zabawia się formą komiksową, co sprawia, że lektura jest jeszcze przyjemniejsza. Są ruchome obrazki, specjalnie zaprojektowane strony, które tworzą sekwencję krótkiego filmu animowanego, gdy się je odpowiednio przewraca. Natomiast atak torby na miasto zostaje zekranizowany przy pomocy stworzonej do tego celu inscenizacji (którą to w komiksie robi 80-HD, ale autor pozostawia instrukcje, jak zrobić podobną samemu). To koniec tej przygody. Jest i happy-end. Mam też nadzieję, że Dogman powróci.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Sprawdźcie też koniecznie poprzedni tom. Gorąca polecajka pod tym linkiem!

Share This: