Sandman Uniwersum. John Constantine. Hellblazer. Znak cierpienia. Tom 1
Już od maleńkości fascynują nas opowieści o czarodziejach. O, choćby pod rękę z Dorotką ruszyliśmy żółtą ścieżką, na poszukiwanie czarnoksiężnika z krainy Oz. Dorastamy, a zaczarowane światy rosną razem z nami, stają się rozbudowane, a czarownicy potężniejsi. Z zapartym tchem oglądaliśmy pojedynek Gandalfa z Sarumanem na szczycie wieży, mimo że to tylko para niedołężnych (czy aby na pewno?) starców. Zwaplenie nie oznacza porzucenie świata magii, niektóre tytuły już z samej okładki krzyczą z okładki odnośnie co do treści dla dorosłych, z czego John Constantine. Hellblazer. Znak cierpienia. Tom 1 nie jest odosobnionym przypadkiem, ale to właśnie ten komiks będzie tu szerzej omawiany.
Pierwszy tom to co. Można od niego zacząć przygodę z tytułowym bohaterem? Odpowiedź jest nieco skomplikowana, bo Znak cierpienia jest częścią uniwersum odcinającego kupony od gaimanowego Sandmana. Tak naprawdę wypadałoby znać punkt zapalny świata, Sandman Uniwersum, od razu przyznam, że ja nie czytałem i chyba nie jest aż tak konieczny. Ważniejsze zdają się Księgi Magii – dwa tomy nowej serii i oryginalna miniseria Gaimana (sprawdźcie TU i TAM). I to tyle. Oczywiście znajomość Potwora z Bagien, w którym Hellblazer pojawia się po raz pierwszy i poprzednich serii w grubych, opasłych tomach nie zaszkodzi. Jeśli ktoś chciałby szybko wskoczyć tu w przygody Johna Constantine’a, nie widzę problemu, acz Wzlot i upadek chyba bardziej się do tego nada.
Jaki jest punkt wyjścia Znaku cierpienia? No to tak, John Constantine ponoć nie żyje, ale kto powstrzyma maga od powrotu do świata żywych? Nikt się nie obrazi na jego odrodzenie prawda? Pewnie są nawet tacy, którzy na to liczą. Po historii zmartwychwstania przeskakujemy na chwilę do Ksiąg Magii do czternastego zeszytu, czyli tuż po drugim tomie tej serii, na krótki reunited. Spotkanie tych dwóch postaci zwiastowane jest na okładce, na karcie tarota od której John podpala papierosa widać samego Tima Huntera. Zresztą to Hellblazer był jednym z czterech magów wprowadzających chłopca w świat magii. Najpewniej Constantine chciał naprawić swój błąd, ku jego zaskoczeniu młody mag znowu jest chłopcem (a w sumie nie powinien być), ale to być może lepiej. Będzie łatwiej, co nie?
Te dwie krótkie historie, każda obrazowana przez innego rysownika są najsłabszymi punktami tomu, po których zrobiłem sobie długą przerwę w lekturze, a powróciłem tylko z poczucia obowiązku. Na szczęście, dalej jest o wiele lepiej. Ba! W wielu miejscach jest doskonale, no ale omijać te słabizny nie polecam. Trzeba przez nie przebrnąć, jak przez zło konieczne, aby rozumieć to, co się dalej dzieje i co z czego wynika. Niestety.
Za to nagroda jest blisko i jest tego warta. Pośród zielonych Anglii łąk jest absolutnie fenomenalną historią, a ilustracje Aarona Campbella doskonałe. Brudne, oddające doskonale brutalność akcji i mrok londyńskich zaułków grafiki idealnie współgrają z treścią, cieszą oko i pozostawiają z odczuciem nasycenia. Jeżeli miałbym sobie wyobrażać, jak ma wyglądać uniwersum, które jest ściepą po Sandmanie, wyglądałoby dokładnie tak.
Matías Bergara daje na chwilę odpocząć Campbellowi. Zresztą ulgę odczuje też i oko czytelnika, bo grafiki w historii Z powrotem w formie są wyraźnie lżejsze, kreska lekko karykaturalna, co znowu… współgra z treścią. Co się działo, gdy Constantine’a nie było? Ano świat się nie zatrzymał, ten magiczny też nie. Stołek pierwszego maga Anglii objął młody, pełen wigoru czarodziej. W kadrach wręcz wieje nowością, czas aby odświeżyć stare oblicza. Na co komu stary, przemoczony prochowiec, jak można wskoczyć w modne rurki i łososiową koszulę. Po co się truć powodującymi raka papierosami, skoro można się raczyć Smoothies. Nie wiem czy polubicie Tommy’ego Willowtree, ale faktem jest, że wielu ludzi go uwielbia. Ja nie za bardzo, John też nie.
Simon Spurrier to osoba odpowiedzialna za to cało zamieszanie. No prawie, bo w zeszycie z Ksiąg magii współpracuje z Kat Howard. Po średnim pewnie też lekko wymuszonym starcie i takim sobie mariażu z sąsiadującym cyklem, scenarzysta Hellblazera bierze się do roboty i rozkręca się na dobre. Kupuję nawiązania do Williama Blake’a w płaszczyźnie jego twórczości, jak i życia. Pasują tu doskonale, tak jak i rynsztokowy humor, który u mnie jak zawsze na propsie, a żarciki z Harry’ego Pottera, jak i Władcy Pierścieni (mimo że obie powieści uwielbiam) śmieszą na poziomie nerdastycznym. Dobrze rozpisane są tu relacje. John Constantine nie działa sam, ale każda osoba z jego otoczenia jest równie kolorowa, jak i on sam. Pomocnik niemowa, hipsterski mag, dziewczyna stojąca na bramce w pobliskim pubie i demon zaklęty w smartfonie. No bomba. Co dużo gadać. Polecam i czekam na zapowiedziany drugi tom.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji