Imaginarium Zbiorowe – recenzja
Jak to śpiewały Fasolki jakieś 30 lat temu (aż mnie zakłuło w PESEL-u): „fantazja, jest od tego, aby bawić się na całego”. Uwielbiam produkty, w których czuć niepohamowaną wyobraźnię autora. Pomysły wystrzelone w kosmos tak bardzo, że nie da się ich zrozumieć, trzeba wejrzeć do swego serca i po prostu je poczuć. Nie chcę używać stwierdzenia „za moich czasów”, ale mam wrażenie, że obecnie tzw. mainstream wypycha ze swoich granic rzeczy wymykające się nałożonym na nie ograniczeniom i wciska je w szufladkę „artystyczne”. Szczerze wątpię, czy David Lynch zrobiłby w dzisiejszych czasach karierę i czy na Mullholand Drive wybrałyby się tłumy (pomijając kwestię koronawirusa). Całkiem możliwe, że dramatyzuję, zwłaszcza że akurat nie mam na co narzekać. Obok mnie leży tłuste, czarne tomiszcze, z czerwonym napisem Imaginarium Zbiorowe. Najbardziej odjechana rzecz, jaką dane mi było poznać w przeciągu ostatnich kilku lat.
Tytuł najnowszej pozycji Wydawnictwa Mandioca nieco wywiódł mnie na manowce. Zasugerowałem się mocno drugim członem informującym o zbiorowości. Spodziewałem się mnogiej ilości opowiadań, niemających ze sobą za wiele wspólnego. Nic bardziej mylnego. Imaginarium Zbiorowe to komiks opowiadający jedną historię. Bardzo zakręconą i nieprzewidywalną, ale posiadającą swój początek, rozwinięcie i zakończenie (no, powiedzmy). Sprawczynią całego zamieszania, jak nie trudno jest się domyślić, patrząc na okładkę, jest pewna przesympatyczna krówka. Zanim się przejdzie do treści zasadniczej, warto pooglądać sobie obrazek z twardej oprawy. Poprzewracać, pospoglądać z różnych kątów, poprzyglądać się. Wtedy dostrzeże się znakomity smaczek edycyjny, gdyż lakier zdobi dodatkowo okładkę, wijąc się w dodatkowe wzorki. No, fajne to jest!
Na początku była ciemność
Imaginarium zbiorowe zaczyna się na początku procesu stwórczego, w momencie, gdy nie było jeszcze nic. Szybko zaczyna się to zmieniać, na kolejnych stronach czerń wypierana jest przez eksplozje kształtów. Oto jesteśmy świadkami narodzin wszechświata, który w ułamkach sekundy rozciąga się na nieskończenie rozległe przestrzenie. Tuż obok ustawia się kolejka bezkształtnej materii, czy może nawet duszy, w oczekiwaniu na formację w docelowy kształt. No i na narodziny. Większość osobistości nie ma problemu ze swoim numerkiem, kierującym do odpowiedniej bramki. Praktycznie prawie nikt. Tylko jedna, jedyna osóbka, która uważa, że zaszedł poważny błąd, bo dostała bilecik kierujący ją dla wyjścia dla krów, a ona pragnie latać tak jak ptaki. Prosi o korektę. Nic z tego. Wolna wola zagwarantowana jest tylko dla człowieka. Przecież w korporacjach wmawiają, że jeśli się czegoś chce, to trzeba przeć mocno do przodu. Jakie są tego konsekwencje? Około 500 stron niesamowitego komiksu napakowanego zakręconymi pomysłami i podszytego emocjami.
A właściwie… to o czym to jest?
Przed rozpoczęciem właściwej część komiksu, otrzymujemy informację: „Oto przypowieść o wolności i sile woli”. Jest to klucz do zrozumienia każdego, nawet najbardziej szalonego pomysłu Wesleya Rodriguesa. Tu się przyznam, że w bardzo stresujących sytuacjach w pracy, dla rozluźnienia śpiewam taką wymyśloną piosenkę. Ma dwa wersy: „krowa to jest piękny ptak, tylko latać nie potrafi”. Moi koledzy reagują dwojako, albo się uśmiechają, albo pytają, co mi jest? W Imaginarium zbiorowym krowa postanowiła nauczyć się latać (patrz błąd w procesie stwórczym z poprzedniego akapitu). Na szczęście autor ma na tyle otwarty umysł, że pozwala jej spełniać marzenia. Następują po tym zarówno porażki, jak i kształcenie techniki, a w końcu też i sukces. Jednakże jedna mała zmiana w utartych schematach powoduje ogromne konsekwencje w całym wszechświecie. Zanim skończymy lekturę, od szaleńczych zmian w naturze całkiem kołuje nam się w głowie.
Wesley Rodrigues użył czyściutkiej techniki komiksowej, zdobiąc większość stron jedynie kreską tuszu (czasem tylko używa ołówka, albo węgla). Nie znaczy to, że ogranicza się tylko do konturu. Wręcz przeciwnie. Kreskuje kadry jak opętany. Przepięknie wypadają zwłaszcza te w ruchu, linie wykreślone przez autora wybuchają na stronach, pędzą we wszystkich kierunkach niczym stado wściekłych os wypędzonych z gniazda. Nie wiem czemu, ale taka technika kojarzy mi się z najbardziej klasycznym komiksem. Takim bez żadnych wpływów i udziwnień. Podobnie zresztą jak czarno-białe fotografie, czy filmy. Kompozycja musi grać główną rolę, wady nie zostaną schowane za eksplozjami kolorów. Tak jak chociażby w Kawie i papierosach Jima Jarmuscha, obrazie opartym tylko na dialogach, o niespodziewanych zwrotach akcji i tematyce. Niby prosty w strukturze, ale na samym końcu aż czujesz ile zwojów mózgowych zostało poruszonych tylko dlatego, że autor wybrał ścieżki, którymi nikt nie chodzi.
Szkoda, że do komiksów nie jest dodawana ścieżka dźwiękowa. Imaginarium zbiorowe doskonale komponowałoby się z muzyką graną na akordeonie. Taką pomiędzy soundtrackiem do Amelii a pierwszą płytą Czesława (co podobno) śpiewa. Choć i tak obcowanie z komiksem Wesleya Rodriguesa już samo w sobie otwiera głowę i robi przegląd marzeń, pragnień, myśli i wyobrażeń. Czy jest to premiera roku? W kategorii „komiks łamiący schematy myślowe”, na pewno!
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Mandioca za udostępnienie egzemplarza do recenzji
Sprawdźcie też koniecznie Labirynt!