JLA. Wieża Babel – pomieszane języki najpotężniejszych superbohaterów

JLA. Wieża Babel

«…w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!» (Rdz 11, 6b-7). Do takiej tragedii dochodzi podczas budowy najwspanialszej i największej wieży opisanej w księdze Rodzaju. Mark Waid inspirując się starożytną katastrofą budowlaną sprowadza na superbohaterów DC kłopoty. JLA. Wieża Babel to komiks o pomieszaniu języków, choć sam Batman też dokłada do pieca.

Edycja na wypasie

W przeciwieństwie do trzynastego tomu kolekcji WKKDC egmontowa edycja DC Deluxe zawiera jeszcze kilka zeszytów dziejących się przed główną historią, które przeplatają się z historiami pisanymi przez Granta Morrisona. Działanie na zastępstwo, czy dobieranie dostępnych członków do drużyny to takie zbieżne czynności, ale szczerze mówiąc, strasznie się z tymi historiami męczyłem. Mark Waid strzela jedno, dwu zeszytowymi zachowawczymi historyjkami, tak jakby nie chciał za bardzo namieszać w życiorysie poszczególnych postaci.

JLA. Wieża Babel

Nadto bywa, że w seriach poszczególnych bohaterów dużo się dzieje. W międzyczasie Superman wraca do swojego klasycznego czerwono-niebieskiego kostiumu, a Flash, mimo że wygląda tak samo, to nie jest już ten sam speedster, bo Barry’ego Allena zastępuje Wally West. Mimo że robiona jest z tego tajemnica, to i tak wszyscy chyba już to wiedzą. Skład super drużyny ciągle się zmienia niczym w zastępie straży pożarnej. Do akcji pojawia się tak liczna drużyna, jak tylko jest to w danej chwili dostępne. To jest dla mnie OK, ale nie czytając innych serii czytelnik czuje się lekko zdezorientowany.

To olać te dodatkowe zeszyty, czy nie olewać?

Chciałbym napisać, że spokojnie te sześć zeszytów można odpuścić, ale jest tam kilka ciekawych elementów. Nieźle wyszedł wątek tragicznej miłości Adama Strange’a, miotanego po całym wszechświecie, niemogącego zaznać spokoju przy żonie i dziecku. Tyle że bardzo ciekawa nitka zaplatana jest z bezsensownym porwaniem członków JLA i utworzeniem z nich ligi niewolników, w celu zakamuflowanej obrony przed telepatyczną rasą najeźdźców z kosmosu. Zdecydowanie nie na moje nerwy. No i w tych epizodach najbardziej błyszczy Plastic Man, który spowodował, że kilka razy zaśmiałem się na głos, zwłaszcza jak rubasznie zmienia się w sukienkę Bardy. Czytałem z nim dotąd tylko jeden komiks (Plastic Man. Ścigany – więcej TU), a JLA. Wieża Babel wzbudziła tylko apetyt na coś więcej.

JLA. Wieża Babel

Supermoc Batmana

W głównej historii Mark Waid wreszcie wytacza ciężkie działa. Czuć, że przemyślał sobie dobrze fabułę i postanowił pograć emocjami wewnątrz drużyny. Zresztą miał tu więcej miejsca, bo główna historia to cztery zeszyty, uzupełnione pośrodku o tie-in. Intryga oparta jest o dwa wątki. Z punktu widzenia przeciętnego złola, jakim jest tu Ra’s al Ghul jednoczący się pod jednym sztandarem bohaterowie to nie lada kłopot. Na szczęście ktoś opracowuje plan pokonania każdego członka JLA, a tą osobą jest… Batman! Po serii obserwacji i zbierania informacji powstaje katalog słabości najpotężniejszych superbohaterów na kuli ziemskiej. Wystarczy go wykraść i przystąpić do działania.

Z drugiej strony następuje pomieszanie języków, z początku wpływający tylko na umiejętność czytania, co już samo w sobie jest dużą dawką dezinformacji, później podniesiony do uniemożliwiania porozumiewania się mową. Nie dość więc, że poszczególni członkowie JLA są zabójczo zaatakowani, to jeszcze doświadczają ogromnych problemów komunikacyjnych, nie mogą się przegrupować, a cierpi przy tym też ludność cywilna, niemogąca polegać na technologii. Batman, który jako jedyny nie ma ani supermocy, ani supersłabości zostaje ściągnięty bardzo sprytnie z planszy przez kradzież szczątków jego rodziców.

JLA. Wieża Babel

Fabuła, jak i sam plan uderzenia w drużynę robi pozytywne wrażenie. Zostaje wytworzone ciśnienie zarówno wewnątrz, jak i od zewnątrz. Najbardziej zrobiło mi się żal Zielonej Latarni. Ostatnio nawet ktoś mi zadał pytanie, co bym wolał stracić, wzrok, czy słuch. Na szali leżą dwa moje główne zainteresowania. Muzyka i komiksy. Bardzo trudno byłoby mi zrezygnować z któregoś z nich.

Czuć, że każdemu członkowi drużyny może stać się coś poważnego, niebezpieczeństwo grozi nawet człowiekowi ze stali. Mimo że jakoś niezbyt przepadam za Supermanem, bo razi mnie ten jego idealizm, ale aż żal było patrzeć, jak się miota po ataku czerwonym kryptonitem. Niemniej mina, jaką zrobił na okładce JLA #45 sprawiła, że prychnąłem śmiechem.

Nie do końca szczęśliwe zakończenie

Oczywiście nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że w końcu JLA wygrywa, ale wewnątrz drużyny zostaje zasiane ziarno braku zaufania. Nastroje względem Batmana rozciągają się od zwykłego, „zrobił, co uważał za słuszne” po „tak się z przyjaciółmi nie czyni”. JLA. Wieża Babel to dobry komiks, zwłaszcza dzięki głównej historii, z pozostałych zeszytów ucieszą się tylko ci, którzy chcieliby mieć na półce całość i czytali run Morrisona. No ewentualnie jeszcze wygłodzeni fani Plastic Mana.

Scenarzysta: Mark Waid, Devin Grayson, D. Curtis Johnson

Ilustrator: Howard Porter, Pablo Raimondi, Arnie Jorgensen, Mark Pajarillo, Steve Scott

Tusz: John Dell, Walden Wong, David Meikis, Doug Hazlewood, Drew Geraci, Claude St. Aubin, Mark Propst

Kolory: Pat Garrahy, John Kalisz, Tom McCraw

Tłumacz: Marek Starosta

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Amerykańska Liga Sprawiedliwości, DC Deluxe

Format: 180×275 mm

Liczba stron: 280

Oprawa: twarda w obwolucie

Papier: kredowy

Druk: kolor

Share This: