Księgi magii – Neil Gaiman, padawan Alana Moore’a

Najpierw się do czegoś przyznam. Bezwarunkową miłością darzę oryginalny cykl Sandmana, okupujący od dłuższego czasu moją najwyższą półkę, zarezerwowaną dla mojego top (taka podwójna symbolika). Księgi Magii to kolejny komiks Neila Gaimana, który wylądował w mojej kolekcji tylko z powyższego powodu. Przed lekturą o zawartości nie wiedziałem nic, a obrazek z okładki, chłopiec jeżdżący na desce wśród chmur w towarzystwie (jak mniemam) swojej sowy (mimo że jeszcze wywoływał u mnie dość pozytywne skojarzenia z Harrym Potterem) zwiastował jedno. Będzie fantastycznie.

Księgi magii

Poznajcie Tima Huntera. Ot, zdawałoby się zwyczajny chłopak, noszący dość dziwaczne okulary, uwielbiający jazdę na desce i swoje jojo. Życie jest dla niego dość szorstkie, mieszka ze swoim niepełnosprawnym tatą, a w małym szarym pokoiku nie znajdziemy zbyt wiele radości. Tyle że to wszystko ma się za chwilę zmienić. Stanie przed wyborem, którego zazwyczaj chłopcy w jego wieku nie muszą podejmować. Ze względu na to coś, co czyni go wyjątkowym, będzie mógł zostać najpotężniejszym magiem swojej ery. Zanim to nastąpi, czterech ojców chrzestnych (Phantom Stranger, John Constantine, Doctor Occult i Mister E) pokaże mu (albo przynajmniej będzie się starać) co i jak wygląda w różnych aspektach magicznego świata.

Księgi magii

Uwielbiam oniryczno-magiczny klimat, jaki wprowadza do swoich opowieści Neil Gaiman. Przyznam, że bardzo długo miałem brytyjskiego pisarza za jednego z tytanów komiksu. Co prawda, czytając Sandmana miałem już za sobą Strażników. Wtedy to ten pierwszy tytuł totalnie mnie zaczarował, podczas gdy drugi był tylko bardzo dobrą lekturą. Nadrabiam teraz Sagę o Potworze z Bagien, co zupełnie zmienia moją optykę na dwójkę tych twórców. Gdzieś w połowie pierwszego tomu zaczęła mi w głowie świtać nowa wizja. Neil Gaiman to (jak najbardziej świetny, ale nadal tylko) padawan Alana Moore’a.

Księgi magii

Zacznijmy od tego, że to właśnie na łamach Swamp Thinga twórca Strażników powołał do życia Johna Constantine’a. Także tu pojawiają się Kain i Abel, a to przecież nie pierwszy raz, jak Neil Gaiman poszedł w ślad za Alanem Moorem. Wcześniej przejął po nim schedę w Miraclemanie (zapraszam TU), a później w Czarnej Orchidei (więcej pod tym linkiem) zahaczył o świat Potwora z Bagien. Księgi Magii to trochę takie „co by było, gdyby Hellblazera pisał Gaiman”.

Wracając. Czterech magów wprowadza chłopca w cztery aspekty magicznej rzeczywistości. Przeszłość, teraźniejszość, fantastyczne realia oraz przyszłość. Granice, mimo że są sztywne, przy odrobinie wiary stają się giętkie i pękają niczym bańka mydlana. Wystarczy odrobinę bystrego spojrzenia, a w lustrze można ędwarp ćyzcaboz. Symbolika stron świata schodzi jeszcze niżej, bo poszczególne rozdziały Księgi Magii zostały zobrazowane przez czterech znakomitych ilustratorów: Johna Boltona, Scotta Hamptona, Charles’a Vessa i Paula Johnsona. Jeżeli spodobał się wam realistyczno-ekspresyjny styl Dave’a McKeana zaprezentowany w Czarnej Orchidei, tu też będziecie zadowoleni, mimo że każdy z wybranych artystów prezentuje lekko odmienne podejście.

Księgi magii

Co ciekawe, włodarze Vertigo rozważali postawienie J.M. Dematteisa u sterów, a wśród grona artystów, którym zamierzono powierzyć pędzel, był Jon J. Muth. Wyszło, jak wyszło i w sumie można by chwilę pofantazjować jakby Księgi Magii wyglądałyby w innym wykonaniu, niemniej dla mnie pięknie jest, jak jest.

Księgi magii

Coś więcej o fabule? Jasne, ale za wiele to nie powiem, bo się zwyczajnie nie da. Neil Gaiman rozciąga wydarzenia od początku świata, aż po jego kres. Od treści twardych, rzeczywistych, aż po te absolutnie fantastyczne. Obok okruchów z Potwora z Bagien (np. miło jest wiedzieć, jak zginął ojciec Zatanny), znajdują się też elementy ze Śnienia, bo kto inny może gasić światło we wszechświecie, jak nie stara dobra Śmierć (ta sama, którą znamy z Sandmana, nie narzeczona Thanosa). Są też postacie znane z obu serii, vide wymienieni wcześniej bracia. Ogólnie, Księgi Magii to kolorowy wir, porywający wiele okruchów z innych serii komiksowych, ale też i podań oraz legend, jak i całkiem nowych, fantastycznych wyobrażeń.

Księgi magii

Oprócz poziomów wszechwiedzy przecież o coś Neilowi Gaimanowi musiało chodzić, prawda? No pewnie. Nietrudno jest zacząć identyfikować się z Timem, choć dorastanie na początku lat 90. na pewno pomaga. Prawda o tym, z jaką magią ma się do czynienia w trakcie lektury, osobiście uderzyła mnie w potylicę na długo przed zakończeniem. Chodzi o te czary, które dostępne są na wyciągnięcie ręki, które odstawiamy na półkę, ale do których często wracamy. Do światów zaklętych w twarde bądź miękkie oprawy. Do opowieści, które mają swoich szalonych ojców, do grona których należy też i Neil Gaiman.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji

Share This: