Labirynt
Jak podaje słownik PWN, labirynt oznaczać może starożytne budowle o zawiłym układzie sali i korytarzy, albo skomplikowaną sytuację, z której trudno znaleźć wyjście. Dziś labirynty odnaleźć można w wielu ogrodach, występują w sztuce, produkowane są też jako zabawki. Cechuje je to, że zawierają plątaninę wielu dróg wiodących na manowce, a tylko jedna prowadzi do celu. W labiryncie można łatwo zabłądzić, a wyjście z niego poprzez skręcanie ciągle w jedną stronę, np. w lewo jest długą i pracochłonną metodą. Wydawnictwo Mandioca wybrało swoją ścieżkę na polskim podwórku, czerpiąc z komiksowego rynku Ameryki Południowej. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że dotarli do samego serca plątaniny dróg. W dalszym ciągu zaciskam drżące palce na twardej oprawie komiksu, z tytułem, który nie mógł być inny niż Labirynt.
Thiago Souto, argentyński artysta, o którym dowiedzieć się można nie za wiele (nawet posiłkując się internetem), zabrał mnie w fantastyczną podróż. Wystarczyło, że przymknąłem na chwilę oczy, a znalazłem się daleko od rzeczywistego świata. Każdy niepoprawny marzyciel wie, że fantastyczne płaszczyzny znajdują się tuż obok i naprawdę niewiele trzeba, aby się do nich przenieść. W Labiryncie otrzymujemy doskonale wszystkim znaną narrację z punktu widzenia mieszkańca nierealnego świata. Fani Kubusia Puchatka nie zdziwią się, obserwując jak Góreck wciągany jest w przygody przez przelotnie odwiedzającego go Nico. Wszyscy wiedzieliśmy, że to Krzyś nie pasuje do gadających zwierzątek nacechowanych mnóstwem przywar. Mimo to realia, w których występowali Ci przeuroczy milusińscy, uznawaliśmy za najprawdziwsze z prawdziwych. To kreator i nosiciel tego świata był ciałem obcym i pełnił funkcję drugoplanową, zajmując zaciszne miejsce w kącie.
Fantastyka zawsze zajmowała ważne miejsce w moim rejestrze wartości. Co tu się dziwić, skoro pierwszym filmem, jaki widziałem w kinie, była Niekończąca się opowieść, jednym z moich ulubionych nagrań na kasecie VHS była Legenda z Tomem Cruisem, a film z Davidem Bowiem o nieprzypadkowym tytule Labirynt widziałem niezliczoną ilość razy. W komiksie Thiago Souto, w przeciwieństwie do wymienionych filmów, nie ma ani efektów specjalnych, ani wymyślnych kostiumów. Wszystkie te funkcje pełnią przewspaniałe rysunki. Warstwa graficzna tego dzieła zapiera dech w piersiach. Wielość detali, sąsiadująca z przestrzennością ilustracji sprawiają, że pragnę zogniskować wzrok poza kadr. Zostawić, chociaż na chwilę, wątek główny i poświęcić się eksploracji świata. Trudno jednak mi jednoznacznie stwierdzić, czy gdybym rzeczywiście mógł, to odwróciłbym się od dramatycznego przebiegu sytuacji. Nadal labirynt kresek i kolorów oferuje niesamowicie zawiłą podróż. Nie czytając komiksu, tylko wpatrując się w same kadry, przebyć można rozległe krainy.
W labiryncie ludzkich spraw
Wejście do labiryntu straszy niczym przykre wspomnienia z dzieciństwa. Znajdujemy przy nim czerwoną figurkę, jaką jest Góreck. Tętniącą do niedawna od przygód krainę, znajdującą się tuż za drzwiami, trawi choroba. Bohater, pchany desperacją do przodu, postanawia znaleźć Nico, przyjaciela, który jeszcze do niedawna wprowadzał energię w jego życie. To on kazał mu trwać, bez względu na to, co się wydarzy. Czy to dzięki temu zdobył iskrę świadomości, która pozwoliła mu zachować życie, podczas gdy jego świat zaczął obumierać? Przed nim labirynt. Szybko zdajemy sobie sprawę, że nie ma w nim ścian. Przynajmniej nie takich, które wznosi się z kamienia lub cegieł. U boku Górecka przejdziemy po ścieżkach świadomości, pokonując kolejne jej poziomy. To nie pierwszy raz jak pełny wszechświat zostaje umieszczony w czyjejś głowie. Thiago Souto macha do mnie patykiem z przywiązanymi dwoma wstążkami. Jedną z nią jest wstążka z wątkami świata fantastycznego, druga świata rzeczywistego. Razem tworzą eksplozję kolorów, wydarzeń i, co najważniejsze, emocji. Długo wpatrywałem się w kolorową smugę, zanim zorientowałem się, że czytam autobiografię.
Zamykam komiks, a przed moimi oczami nadal migają kolory z fantastycznego świata(ów), w którym żył Góreck. Autor literalnie mnie oszołomił, w obu warstwach swojego dzieła, wizualnej i merytorycznej. W Labiryncie czuć tajemny składnik, to włożone serce, które połyskuje na stronach komiksu srebrnymi nitkami własnej osobowości i wspomnień autora. W opowieści o strachu, rodzinie, słabościach i przemocy w dziecięcym środowisku odnajduję małego, zastraszonego i zakompleksionego chłopczyka, którym byłem 30 lat temu. Echo prawdziwych wydarzeń, które usłyszymy w Labiryncie, oraz wzrastająca jego intensywność wywołała u mnie autentyczne dreszcze i nieukrywane wzruszenie. Wszystko łączy się w piękną opowieść, którą czyta się od deski do deski. Inaczej ani nie wypada, ani się nie da.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Mandioca za udostępnienie egzemplarza do recenzji.