Multiversity #1
Multiversity to seria powiązanych ze sobą one-shotów, za scenariusz której odpowiada słynny szkocki scenarzysta – Grant Morrison. Wspominałem już, że go uwielbiam? Natomiast jeśli chodzi o grafików, to za każdy zeszyt odpowiadają inni artyści, w tym Ivan Reis i Frank Quitely. Oczywiście sama ręka i najwyraźniej nieco schizofreniczny umysł Morrisona nie decydują jeszcze o sukcesie. Co zatem sprawia, że Multiversity to komiks wyjątkowy?
(Tekst zawiera sporo spoilerów, ze względu na to że dotyczy 1 zeszytu)
Po pierwsze, dobór głównego bohatera, którym jest Nix Uotan Superjudge, Last of the Monitors. Brzmi znajomo, prawda? Pierwszy Monitor pojawił się przy okazji eventu Crisis on Infinite Earths. Sam Nix miał swój epizod w Countdown to Final Crisis i w samym Final Crisis. W Multiveristy poznajemy go jako młodego chłopaka, który na forum internetowym dyskutuje o tym, czy komiks może być nawiedzony, by za chwilę… przenieść się do świata tego komiksu w towarzystwie gadającej małpy – Mr. Stubbsa. Jergo wycieczkę trudno nazwać krajoznawczą. Na Earth-7 zastaje jedynie zgliszcza, planeta upada, ostatni z jej obrońców – Thunderer samotnie stawia czoła przeciwnikowi. Kiedy wyczerpany bóg piorunów jest już niemal pewny swojej śmierci, Nix odsyła go do centrum Multiversum – House of Heroes z misją stworzenia międzywymiarowej drużyny, zebrania najsilniejszych bohaterów ze wszystkich uniwersów. Brzmi dobrze, co?
Po trzecie, humor i nawiązania do znanych komiksów. Morrison potrafi nieźle pojechać po bandzie. Na Earth-8 spotkamy nie tylko Victora von Dooma, ale również najbardziej niemotowatych Avengers jakich widziałem (Retaliators) i równie miernych członków Fantastic Four. Co powiecie na Hulka w wersji ogromnego, niebieskiego brzdąca?
Po czwarte, oprawa graficzna. Za pierwszy zeszyt odpowiada wspomniany już Ivan Reis, artysta który aktywnie działa przy seriach z The New 52. Rysował m.in. Aquamana i Ligę Sprawiedliwości, a wcześniej choćby Blackest Night. Jeśli chodzi o grafikę, Multiversity jest towarem z najwyższej półki. Kadry są pełne detali, a postacie wyglądają fantastycznie.
Po piąte i najważniejsze – ogromna frajda z czytania tego komiksu. Na temat tylko pierwszego zeszytu mogę dyskutować i zachwalać go w kółko. Dzieło Morrisona może zostać epopeją The New 52 i na dobre zapisać się w historii komiksu. Z niecierpliwością czekam na kolejne zeszyty!
Mariusz Basaj