Tony Sandoval staje się coraz bardziej popularnym w Polsce autorem. Był gościem na pierwszej edycji Niech żyje komiks, a w tym roku pojawił się również na Komiksowej Warszawie. Dlaczego na festiwalach ustawiają się do niego kolejki, a nakłady jego komiksów są już w większości wyczerpane? Odpowiem recenzując zbiorcze wydanie Nocturno.
Nocturno – pełna gama technik, pełna paleta barw
Pisząc o jednym dziele Sandovala, odnoszę się w zasadzie do ogółu jego twórczości. To ze względu na niepowtarzalny styl, który obecny jest we wszystkich jego komiksach. Należy zacząć od tego, że Meksykanin w całości samodzielnie zajmuje się zarówno scenariuszami, jak też ilustrowaniem swoich opowieści. Ale urzekać mógłby samą warstwą graficzną, bo nie dość, że inkorporuje do pojedynczego albumu kilka technik, to również bardzo zgrabnie nimi operuje. Nocturno jest świetnym na to przykładem. Bolesne wspomnienia głównego bohatera są przedstawione na ponurych rysunkach wykonanych samym ołówkiem (ewentualnie węglem). Opowieść ducha o wydarzeniach sprzed 700 laty jest ukazana w kilku odmiennych etapach. A to z użyciem mnóstwa barw, w celu podkreślenia onirycznego charakteru historii. A to z bogatym tłem poza kadrami, które przypomina, że akcja toczy się w czasie mitycznym. A to znowu z nałożeniem oszczędnych kolorów na minimalistyczne kontury, żeby zaznaczyć, że historia jest niemal zapomniana. W pewnym momencie, kiedy u głównego bohatera apatia stopniowo ustępuje miejsca skrajnym emocjom, najpierw obecne są wyłącznie odcienie szarości, które w kolejnych kadrach znikają, zastąpione kontrastowymi rysunkami wykonanymi czarną i czerwoną kredką. Słowem – jest co oglądać.
Tony Sandoval – zawadiacki fantasta
Autor Nocturno dorastał w kulturze meksykańskiej i niewątpliwie znajduje to mniej lub bardziej oczywiste odbicie w jego dziełach. Niewątpliwie jednak wychodzi on swoimi pomysłami poza odwołania do znanych nam mitologii i wymyśla własne, całkowicie oryginalne. Do tego jest tak niesamowicie dobry w opowiadaniu obrazem, że aż ciężko to opisać. Demony dosłownie mieszkające w nas samych, metalowcy zamieniający się na scenie w prawdziwe potwory, czy namacalna nić porozumienia łącząca dwójkę ludzi – to trzeba zobaczyć. Meksykanin często też usypia czujność czytelnika cukierkowymi rysunkami, albo karykaturalnymi postaciami, by w pewnym momencie rzucić mu pod nos jakąś poruszająco brutalną scenę, zupełnie jak ukochany pies machający beztrosko ogonem i przynoszący rozszarpanego ptaka. Autor w Nocturno wielokrotnie też popisuje się całostronicowymi kadrami, które dosłownie paraliżują. Nie tylko przykuwają wzrok szczegółami i starannością wykonania, ale są po prostu niesamowicie adekwatne w danym punkcie fabuły i nadają ogromnej dramaturgii. Sandoval ma wszelkie predyspozycje do tworzenia komiksów i chwała mu za to, że nie trwoni tego talentu.
Nocturno – metal malowany akwarelami
Ze stron pełnego najróżniejszych emocji komiksu niemal wybrzmiewa ciężka muzyka grana przez zespół głównego bohatera. Gdyby wydano oficjalną ścieżkę dźwiękową albumu, mielibyśmy do czynienia z pełnoprawną fuzją słowa, obrazu i dźwięku. Nocturno jest impresjonistyczną podróżą na granicy światów, które wzajemnie się przenikają. Dwóch, trzech, może nawet więcej. Sandoval dokłada wszelkich starań, żeby granice się rozmywały, niedopowiedzenia mnożyły, a apetyt wzrastał w miarę jedzenia. Albo pożerania, jak w moim przypadku. Pomimo powolnego, przytłaczającego (chciałoby się powiedzieć: doom metalowego) stylu oraz tempa opowieści, miałem ochotę pochłonąć Nocturno od razu w całości.