Pa pa Papciu! – żegnamy człowieka, który wychował pokolenia!
21 stycznia zmarł Henryk Jerzy Chmielewski, następnego dnia w polskim komiksowie mówiło się tylko o jednym. Odszedł Papcio Chmiel, autor znanej i docenianej serii Tytus, Romek i A’Tomek. Biorąc pod uwagę wiek tego zasłużonego warszawiaka, nie można mówić o szoku. 97 lat to piękny wiek, choć szkoda, przecież do setki tak mało zabrakło. Czuję, jakby odszedł ktoś dla mnie bliski, nawet jeżeli nasza relacja polegała tylko na kontakcie przez kartki komiksu. Jego prace były przy mnie w okresie dziecięcym i choć rzadko do nich wracam, nadal są gdzieś w moim otoczeniu. Na komiksach Papcia Chmiela wychowały się pokolenia. Śmiała teza, którą poniżej w hołdzie autorowi z przyjemnością obronię.
Seria Tytus, Romek i A’Tomek ukazała się pierwszy raz w 1957 roku na łamach czasopisma Świat Młodych. Dwa lata później urodziła się moja mama, kobieta odpowiedzialna za kupno większości posiadanych przeze mnie komiksów w okresie, gdy uczyłem się czytać. Wśród nich było kilka tomów stworzonych przez Papcia Chmiela. Tknęło mnie, aby zapytać mamę, czy zdarzyło jej się czytać te komiksy. Twierdząca odpowiedź nieco mnie zaskoczyła. Popytałem więc dalej. „Pamiętam, że latali w wannie (Księga V, wannolot to klasyk!) i szykowali się na obóz (Księga I)”.
Moja mama w dzieciństwie należała do harcerstwa. Instruktorzy, kierując się względami edukacyjnymi, zachęcali do czytania Świata Młodych. Gazeta zawierała wiele artykułów związanych ze środowiskiem zielonych mundurków, porady, artykuły, zdjęcia. Na ostatniej stronie znajdował się komiks. Jako że były to czasy głębokiej PRL-owskiej propagandy, tematy zostały narzucone Papciowi z góry. I tak tytułowych chłopców wcielono do harcerstwa, zmuszono do biegania po lasach i „zachęcono” do działalności niewidzialnej dłoni. Moja mama dobrze wspomina czasopismo, opowiadała mi też o wycinaniu zdjęć oraz kolekcjonowaniu stron komiksowych. Tytus, Romek i A’Tomek nie jest ulubionym komiksem seniorki, wolała Kajko i Kokosza (podobał jej się zwłaszcza ten mały 😉), ale gdy tylko nauczyłem się czytać, podsunęła mi obydwa tytuły.
To dzięki mojej mamie komiksy znalazły się w moim domu. Do dzisiaj moją ulubioną częścią serii Papcia Chmiela jest Księga XVIII, scenariusz tego komiksu wklepał mi się do głowy przez nieustanne czytanie. Owszem, nie miałem zbyt dużego wyboru. Nawet jeżeli odsunie się na bok tęsknotę za dzieciństwem, to pozostaje sporo dobrych elementów. Romek i A’Tomek postanawiają uczłowieczyć Tytusa poprzez uplastycznienie, przy okazji poznajemy wiele aspektów rysunku, choćby związanych z doborem barw, czy perspektywy. Zostaje też puszczone oko do komiksiarzy, sugerując, że nie trzeba kreskować jak maniak, aby narysować jeża, a później czytelnik wybiera się u boku bohaterów do galerii sztuki, gdzie zobaczyć można klasyczne obrazy, takie jak Babie lato. Wartości edukacyjne? Jak najbardziej.
Rzadko wracam do znanych mi ksiąg, a tych, których nie czytałem, nie nadrobiłem. Nadal trzeba zauważyć, że Księga XVIII zawiera elementy, których szukam w historyjkach obrazkowych do dzisiaj. Po pierwsze, Papcio Chmiel występuje w swoim komiksie. Czasem zwyczajnie jako postać, która spotyka się i rozmawia z bohaterami, innym razem jest komentatorem wydarzeń zwracającym się bezpośrednio do czytelnika. Komiksowa incepcja i łamanie czwartej ściany. Mniam! Bardzo polubiłem też Asizo, którą Tytus poznał, wskakując w kubistyczny obraz. Do tej pory analizuję komiksowe imiona, na wypadek, gdyby też były anagramami (i tak w komiksach Marvela pojawia się gość imieniem Natas). Są też elementy futurystyczne, jak choćby schody donikąd, a podobny pomnik można dziś znaleźć w Warszawie.
Kilka lat temu dostałem w prezencie urodzinowym pakiet 25 ksiąg serii, przypomniałem sobie kilka z nich, po czym paczkę przechwycił mój starszy syn. To nie jedyne komiksy, które czytaliśmy razem. Pełną naszą wspólną bibliografię długo by wymieniać (do największych odkryć na pewno należy Wielki Zły Lis – POLECAM!). Spytałem syna, którą księgę lubi najbardziej. Po chwili zastanowienia wyrecytował, że „ta z mrówkami była najfajniejsza”. Dzisiejsza młodzież nie jest zbyt wylewna, trochę pociągnąłęm go za język. To, co przebija najbardziej i co zapamiętał najbardziej, to humorystyczna wymowa historii. Nie ma się co dziwić, skoro bronią dającą zwycięstwo w wojnie mrówek był gaz rozweselający.
Jest trochę prawdy w tym, że komiksy, które najlepiej się sprzedają, to pozycje, do których rodzice/ciocie/wujkowie wracają z melancholii. Podsuwają je też swoim dzieciom/siostrzeńcom/bratankom. Skoro sami przeżyli dobre chwile, chcą się też podzielić z najmłodszymi. Nie widzę w tym nic złego, ale prawdą jest też, że na rynku jest bardzo dużo dobrych pozycji dla dzieci. Nadal: to Papcio stworzył postać, która od razu kojarzy się z polskim komiksem. Mało kto nie zahaczył o serię z Tytusem, choćby na chwilę. Jak było w Waszym przypadku? Która księga jest dla Was najważniejsza? Podzielcie się w komentarzach.
Sylwester