Pingwin. Długa droga do domu. Tom 1

Pingwin. Długa droga do domu

Lubię kryminały, także te komiksowe. „Jednoręki i Sześć Palców” był dobrze, choć tylko częściowo, zanurzony w ich klimacie. No i miałem ochotę poprawić, a temu miał służyć przyodziany w elegancką czerń album „Pingwin. Długa droga do domu„. Owszem, kilka wątków jest dość ciekawych – zwłaszcza gdy jeden z najbardziej charakterystycznych przeciwników Batmana staje w centrum, zajmując większą powierzchnię sceny. Niestety, miejscami jest nierówno, niespójnie i niezrozumiale.

Batman i jego przeciwnicy

Pewnie można powiedzieć, że Batman to ma szczęście – jego przeciwnicy są na tyle mocnymi postaciami, że potrafią samodzielnie pociągnąć fabułę. Z w miarę świeżych rzeczy warto wyróżnić „Jokera” Tyniona IV, który okazał się bardziej interesujący niż główna seria z Batmanem. Tom King dostał w ręce Pingwina, który – jeśli czytaliście „Failsafe” (więcej tu – klik) – powinien nie żyć, a jednak w chwili startu fabuły umiera ponownie, i to w zupełnie innych okolicznościach.

Pingwin. Długa droga do domu

No to jak, trzeba coś wiedzieć z aktualnych wydarzeń Batmana, czy nie? Prawdopodobnie wystarczyłaby znajomość śmierci Pingwina – pojawia się kilka drobnych odsyłaczy, ale po głównej części wjeżdża historia z Catwoman. Nie dość, że stanowi background story do „Failsafe” Zdarskiego i bezpośrednio się do tego albumu odnosi, to jeszcze została w nim przedrukowana. W efekcie opowieść kotki z Batman #125–127 mam na półce podwójnie. Tu zresztą pełni rolę punktu wyjścia i została oznaczona jako #0 serii pobocznej. No i pojawia się też ważny punkt odniesienia – spuściznę Pingwina przejmują jego dzieci

Nowe życie i powrót do przeszłości

Główny rozdźwięk między rozpoczynającym nowe życie Cobblepotem u Zdarskiego a tym u Kinga to wygląd postaci – ten pierwszy podarował mu operację plastyczną. U drugiego natomiast prowadzący kwiaciarnię konus wygląda zwyczajnie i szaro, ale nadal zdobi go ogromny kinol. A że w całokształcie bardziej przekonuje mnie Rafael de Latorre – bo jego rysunki są po prostu lepsze – to kupuję jego wersję.

Czy każdy zasługuje na drugą szansę? Pewnie nawet taki oślizgły i bestialski typ jak Oswald Cobblepot. Po porzuceniu swojego imperium i efektownym zniknięciu wiedzie zwyczajne życie u boku ukochanej. Jak to w opowieściach o mafiozach bywa, przeszłość szybko się o niego upomina – i to nie z powodu wewnętrznego napięcia, bo za dawnym życiem wcale nie tęskni, lecz za sprawą agentki Nuri Espinozy. Co ma do Pingwina? Plan jest chytry: nowych właścicieli imperium może powstrzymać tylko stary właściciel, który upomina się o swoje.

Pingwin. Długa droga do domu

Jeśli wejdziesz między pingwiny…

Bardzo ciekawie wypada zbliżanie się do Cobblepota, przypominające krążenie ćmy wokół płomienia – nie sposób się nie sparzyć. Oprócz widocznych 'oparzeń’ na twarzy Espinozy są też te bardziej bolesne, na duszy. Szybko wychodzą na jaw jej wady i złe nawyki, z którymi zmaga się od lat – zwłaszcza paskudne przeklinanie. I tu komiks, zamiast razić szczerością i naturalnością, zaczyna mnie bawić i lekko drażnić, bo wszystkie bluzgi zostały zastąpione znakami specjalnymi, takimi jak @#%@%?! Rozumiem, że chodzi o to, by nastolatkowie również mogli sięgnąć po ten album, ale może lepiej byłoby od razu skierować go do starszego czytelnika.

Za to sam Pingwin wypada znakomicie – postać, której supermocą zdaje się być jedynie słabość. Jest niski, gruby, zapewne uznano by go za niepełnosprawnego. Kimś takim można gardzić, można nim pomiatać – bo co niby mógłby zrobić? Przecież ciosów nie odda. A jednak okazuje się, że to tylko subtelna gra pozorów, którą Pingwin doskonale wykorzystuje, by zwyciężyć. Kpina leci na każdym poziomie, także w stronę jego wykwintnego stroju uzupełnionego o lufkę z papierosem.

„Pingwin. Długa droga do domu” to album nierówny

W końcu wokół wracającego króla tworzy się ekipa, która zaczyna walczyć o imperium. I gdy historia nabiera tempa, nagle King wciska pauzę… by opowiedzieć o początkach Pingwina. Szczerze mówiąc, nie wiem po co, choć żart z przedstawieniem stron konfliktu – gdzie jeden bohater jest 'zemstą, jest nocą!’, a ten drugi, mały, jest po prostu '#&@%$ Oswaldem Cobblepotem’ – jest niczego sobie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie uśmiechnąłem.

Pingwin. Długa droga do domu

Jak to w komiksach Toma Kinga, nie brakuje tu również jego charakterystycznych planszy narracyjnych – scen przesłuchań, czy dialogów, w których postać pojawia się w wielu klatkach na jednej lub dwóch stronach. Uznaję to za jego znak firmowy. Zresztą trudno mieć mu to za złe, bo zazwyczaj takie sceny są dobrze rozpisane i świetnie się je czyta. King potrafi pisać postacie tak, że z przyjemnością słucha się tego, co mają do powiedzenia

Mam problem z Pingwinem, taki jaki mam z Batmanem (przynajmniej z tym w miarę świeżym). Wygląda świetnie, ale scenariusz jest rozhisteryzowany. Scenarzyści (lub scenarzysta) walczą o spójność z otaczającymi seriami, przez co mamy efekt łapania wszystkich srok za ogon. W efekcie czytelnik zostaje na końcu z uczuciem: 'Ale o co chodzi?’. King nie dotarł jeszcze do punktu, od którego cofnął akcję o rok, więc chyba zaryzykuję drugi tom – w końcu i ja miewam skłonności autodestrukcyjne.

Scenarzysta: Tom King, Chip Zdarsky

Ilustrator: Rafael De Latorre, Stevan Subic, Belen Ortega

Kolory: Marcelo Maiolo, Luis Guerrero

Okładka albumu: Carmine Di Giandomenico

Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Uniwersum DC, Pingwin

Format: 167×255 mm

Liczba stron: 200

Oprawa: miękka

Papier: kredowy

Druk: kolor

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: