Potworna kolekcja
Potworna kolekcja to kolejny potężny wolumen na polskim rynku komiksowym. Wiadomo, duży format to dla europejskich tytułów nie nowość, ale amerykańskie zeszyty, tworzone pod mniejszy szablon, po powiększeniu robią jakieś takie dodatkowe wrażenie. Podczas gdy Egmont potwierdził dominację na polskim rynku przez Przedwiecznych Kirby’ego i Batmana Black and White, KBOOM po cichu opanowuje swoje poletko pod szyldem „horror”. Potworna kolekcja to logiczna kontynuacja wydanego przed rokiem Frankenstein żyje, żyje!, i to z kilku powodów. Historie określić można jako opowieści z dreszczykiem, strony zalane są czarno-białymi rysunkami, a na okładce widnieją te same nazwiska. Steve Niles i Bernie Wrightson.
Potworna kolekcja
Staram się tego nie robić, ale tym razem nie mogłem się oprzeć. Przed lekturą komiksu otworzyłem go w kilku losowych miejscach, aby nieco zaczerpnąć z tego, co na mnie czekało. W oczy uderzyły pajęczynki czarnych kresek, zacienione połacie, nasączony gruby papier. Szybko trzeba było zamknąć tomiszcze, aby nie popsuć sobie lektury i na spokojnie otworzyć jeszcze raz. Od początku. Zanim jednak zacząłem czytać, porozglądałem się po internecie wokół nazwiska rysownika. Jego bibliografia robi wrażenie. Znamy już jego majstersztyk z 2012 roku. (Frankenstein żyje, żyje! – więcej TU). W styczniu od Egmontu dostaniemy jeszcze nietoperzą klątwę (Batman – The Cult), którą narysował do scenariusza Jima Starlina. Z bogatej bibliografii wyłowić można jeszcze choćby The Swamp Thing, który wyłonił się z gąszczu kresek w dość smutnym okresie, po rozstaniu się rysownika z dziewczyną. To nie pierwsze i nie ostatnie jego podejście do tematu horroru w komiksie. Tu wchodzi na scenę Potworna kolekcja.
Tom zawiera trzy miniserie, Stwierdziła: zgon, Ghul i Dr Makabra, wydawane oryginalnie przez IDW (uwaga) w kolorze w latach 2008-2011. Rzuciłem okiem na przykładowe plansze, już po skończeniu Potwornej Kolekcji i skrzywiłem się z niesmakiem. Kolor nieco tłumi plansze zakreskowane tuszem, przez co wyglądają dużo bardziej zwyczajnie i nijako. Tym bardziej trzeba docenić zamysł przedruku w czerni i bieli. Dobrze, że ktoś pomyślał nad takim wydaniem, które mamy też u nas dzięki KBOOM. Zresztą nie wyobrażam sobie innego podziwiania prac mistrza, wirtuoza kreski i tuszu. Dodatkowo charakter tych trzech historii z dreszczykiem, przywodzących na myśl stare horrory klasy B, potęgowany jest przez plansze pozbawione koloru. Czerń wybornie gra z bielą, choć tak naprawdę białe są tylko dymki, a tusz uzupełniany jest spokojnymi odcieniami szarości.
Nieco szokuje data oryginalnego wydania, czytając te komiksy, dałbym sobie rękę uciąć, że powstały najpóźniej w latach 80. Potworna kolekcja nie zawiera liniowej fabuły. Opowieści są ze sobą luźno powiązane, ale łączy je jedno horrorwersum. Postacie przenikają między rozdziałami, na przykład Ghul, wokół którego toczy się fabuła środkowej historii, powraca w Doktorze Makabrze na drugim planie. Każda część Potwornej kolekcji ma jednak swój charakter, dopasowany do głównego bohatera i podchodzi tematycznie do innego aspektu grozy. W Stwierdziła: Zgon znajdziemy narrację niczym z kryminalnego filmu typu noir, a po chwili na scenę wkroczą gigantyczne, krwiożercze mrówki. Tytułowy Ghul ściąga do komiksu hordy demonów, a jak dobrze zmrużę oczy, to w miejscu bohatera widzę Hellboy’a, obok którego kręci się Constantine. Finalnie zaś otrzymujemy zagadkę nawiedzonych domów, którą stara się rozwikłać pewien genialny nastolatek, dysponujący szeregiem technologicznych gadżetów, których nie powstydziłby się ani Tesla, ani Ghostbusters.
Potworna kolekcja nie stroni od ohydnych maszkaronów, gnijącego mięsa, fruwających flaków i innych okropieństw. Jak to jednak bywa w kinie grozy klasy B, nic z tego nie jest straszne. Przykładowo Martwica Mózgu bawi mnie niesamowicie, a na żart ze zjedzeniem psa reaguje za każdym razem wybuchem śmiechu. Nie zaskakuje mnie, że historie Steve’a Nilesa okraszone są żarcikami. Najbardziej dowcipkowatą postacią jest Ghul, który co chwilę rzuca coś w stronę zażenowanego porucznika. Trudno też uznać Doktora Makabrę za poważnego. Pytanie o noszenie bielizny w zaświatach? Mistrzostwo!
Potworna kolekcja to bardzo przyjemna pozycja, moje nieco skoślawione poczucie humoru jak najbardziej pomaga w odbiorze. Gruby tom przyjemnie trzyma się w ręce, ale żeby nie było za wesoło, muszę wspomnieć o kilku mankamentach. W konkluzji historii Stwierdziła: zgon pomylono kolejność dialogów w dymkach, zaburzając tempo czytania. Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałem się, kto i co powiedział na przepięknej, dwustronicowej ilustracji. Niektóre plansze sprawiają wrażenie zeskanowanych z gorszej jakości materiałów. Są rozmyte, a czerń na nich nie jest taka nasycona, jak na pozostałych stronach. Nie zepsuło mi to jednak ogólnego odbioru Potwornej kolekcji. Nadal jest na co popatrzeć i co podziwiać. Zwłaszcza jak lubi się wniknąć w gąszcz pajęczynek tuszu i zostać tam na dłuższą chwilę.
Sylwester
Potworna kolekcja cieszyła moje oko dzięki uprzejmości wydawnictwa KBOOM.