Super Świnia – pierwsza poważna recenzja
W dzieciństwie rysowałem wraz z braćmi komiksy o Super Świni. Głównym pomysłodawcą był Krzysio. Dzisiaj Krzysio się żeni. Niniejsza recenzja jest elementem drobnego prezentu ślubnego, a redakcyjny kolega był tak uprzejmy, że ją dla mnie napisał. Parafrazując klasyczną kwestię z Gwiezdnych Wojen: These are not the comics you are looking for. Move along, move along.
Konrad
Marvel ma swojego człowieka pajęczynę, DC jaskiniowego toperza, czy też nietoperza. W IDW szaleją nieco zapomniane u nas zmutowane plackożerne żółwie ninja (tak przy okazji, sprawdźcie koniecznie ofertę Wydawnictwa Fantasmagorie – żółwie wracają!). Szereg różnych człekopodobnych bohaterów, których ludzkie DNA zostało bluźnierczo wymieszane z DNA podległych w piramidzie żywienia istot uzupełniają też polscy bohaterowie. Oczywiście najbardziej polskim jest Człowiek Orzeł Biały, przyznaję się, że nie wiem, czy czasem nie wyklęty. A teraz do ataku rusza zupełnie niekoszerny Super Świnia, bohater do zadań specjalnych.
Komiks, który poznałem dzięki uprzejmości mojego redakcyjnego kolegi, z miejsca stał się jednym z moich ulubionych. Świnia, podobnie jak szereg ludzi wskazanych przez papieża Franciszka, wegetuje na kanapie przerzucając kanały. Oczywiście, jak to jest od dziesięcioleci, w telewizji nic nie ma. Zdaje się, że operatorzy kablówki wzięli do siebie orędzie głowy Kościoła katolickiego i wyciągają przesiąknięte nijakością dusze sprzed telewizora. I tak, wyrwany z objęć kanapy Świnia ląduje na arenie walcząc na śmierć i życie.
W tym miejscu chciałbym napisać, że nie chciałbym za bardzo zdradzać fabuły. Muszę jednak przyznać, że zawsze gubiłem się przy zawiłych wątkach podróży w czasie. I tak jest w tym przypadku, nie wiadomo jak z jednej Super Świni robią się trzy. Tak dobrana drużyna, składająca się tak naprawdę z jednej osoby, stawia czoła nie lada zadaniu. O tym jednak co się działo, przeczytajcie już sami.
Wilk