Teen Titans. It’s our right to fight

     Banda sidekicków? Może kiedyś. Dziś – mimo że młodociani – tworzą grupę superbohaterów nie od parady. O kim mowa? O Teen Titans.
   Jak wielokrotnie podkreślam, uwielbiam kiedy bohaterowie działają w grupach. Całej tej fantastyce daje to odrobinę więcej wiarygodności. Powoduje, że historia jest łatwiejsza do zaakceptowania. Jeden człowiek ratuje świat – bzdura, a w przypadku garstki ludzi, w głowie zaczyna pojawiać się napis: a właściwie czemu nie?
     Reset uniwersum DC dał twórcom ogromne pole do działania i przede wszystkim pozwolił na otrzepanie z kurzu pewnych wątków i bohaterów. Nowe przygody nastoletnich Tytanów to idealny przykład, jak przeciętną  historię (nie bójmy się tego słowa, to zawsze była Liga Sprawiedliwych niższego szczebla, chociaż z dobrymi momentami, jak w przypadku Kryzysów ^^) przerobić w coś pięknego.
     Na moje biurko trafia dziś pierwsze zbiorcze wydanie nowych Tytanów: „Teen Titans. It’s our right to fight”. Nie ma niestety polskiego wydania, ale amerykańskie może wam sprzedać, po całkiem sympatycznej cenie, zaprzyjaźniony sklep Geekzone (o tutaj: Teen Titans – It`s our right to fight)

     Nowi Tytani mają trzy ogromne plusy. Pierwszym z nich jest sensowna fabuła. To nie jest zgraja pomagierów, która chce być w lidze. Nastoletni bohaterowie mają swoje nastoletnie (nie trądzik i okres!) problemy. Organizacja N.O.W.H.E.R.E. poluje na nieletnich meta ludzi. Złoczyńcy zamierzają trochę na nich poeksperymentować i jak zwykle, wykorzystać do swoich niecnych celów. Po ich stronie leżą: jak zwykle ogromny budżet, hordy siepaczy i … Superboy. Organizacja bije z grubej rury, więc jest na co popatrzeć.

     Ogromną zaletą tego komiksu jest skład drużyny Tytanów. Lifting starych herosów i domieszka kilku nowych postaci tworzy iście wyborową mieszankę, którą można sączyć i sączyć. Liderem grupy jest Red Robin (Tim Drake),  a co w tym wszystkim najciekawsze, jako jedyny nie posiada mocy. Zajmuje się więc tematem polowania na meta ludzi trochę na wyrost.  To, co najbardziej uderza w tej postaci, to jego metody –  widać w nich ogromny wpływ nauk Batmana. Nightwing mógł narzekać, że Bruce jest zbyt zimny, Jason przeciwnie, że zbyt delikatny, a Tim jest niemal taki sam jak jego mentor. Oprócz niego, ze znanych, możemy zobaczyć wspomnianego już Superboya, Wonder Girl i Kid Flasha – wybór tego ostatniego padł na Barta Allena. Nie jest może tak fajny jak Wally, ale da się z nim żyć. Potrafi być zabawny. Wonder Girl to klasa w sama sobie. Blond włosa piękność nie bawi się w delikatne gierki i nie pieprzy głupot o Matce Herze, Atenie i innych bzdetów. Jak trzeba to bije po pysku i nie pyta o nic. Coś pięknego.
     Gromadka została powiększona o kilku nowych członków. Pierwszym z nich jest Bunker. Młody Meksykanin, który swoją mocą potrafi… kreować fioletowe cegły energetyczne. Ot taka biedniejsza wersja Green Lanterna, ale za to niezwykle zabawna. Chłopak jest pełen pozytywnej energii, a jego zachowania trudno przewidzieć. Szybko zdobył moją sympatię.  Następna w szeregu jest Solstice, która jako jedyna nie przypadła mi do gustu. Najprościej opisać ją jako chodzącą, twardą chmurę burzową. I tyle. Brakuje jej wyrazistości. Całość stawki zamyka Skitter. Nastolatka, która w sposób niekontrolowany (zasypia i tworzy kokon) zamienia się w podobne do pająka monstrum.
    Wychwalając Tytanów trzeba podkreślić oprawę graficzną serii. Ekipa Booth (ołówek), Rapmund (tusz) i Dalhouse (kolor)  swoją pracą rozłożyła mnie na łopatki. Rysunki są dokładne, żywe, a gdy trzeba zabawne. Dość powiedzieć, że Wonder Girl wygląda jak marzenie każdego geeka, a Skitter z powodzeniem mogłaby zostać zmorą w niejednym horrorze. Solidna robota.
       Jedyne, czego mogę się przyczepić w przypadku tego wydania to… miękka okładka i mało dodatków, zaledwie kilka stron szkiców. Nijak ma się to do samego komiksu. Nowe DC pozwoliło na ożywienie drużyny Tytanów. Jeśli  masz dość Ligi Sprawiedliwych i szukasz czegoś z większą dozą humoru –  wybór jest prosty.
Mariusz

Share This: