Thorgal. Arachnea. Tom 24
Nareszcie coś, na co wszyscy czekali – i na co czekał sam Thorgal. Po zamknięciu długiego wątku związanego z piratami oraz kryzysem wieku średniego w „Klatce” (więcej tu – KLIK), cała rodzina wreszcie w komplecie. Nawet dom został porzucony, bo wyspa przestała być bezpiecznym schronieniem. „Thorgal. Arachnea” to nowe otwarcie. Przed Synem Gwiazd, jego żoną Aaricią, dwójką dzieci – Jolanem i Louve – oraz przysposobioną dwójką – Darkiem i Lehlą – uzupełnionych przez psa Muffa, otwiera się morze nowych przygód. Mocno, dobitnie i głęboko.
Nowe otwarcie dla rodziny Thorgala
Van Hamme planował co prawda odegrać się na Thorgalu – bo zamknięcie w klatce chyba nie było wystarczającą karą – ale ostatecznie odszedł od tego pomysłu, choć idea, aby Aaricia się w kimś zakochała głęboko w szufladę nie wpadła. Niemniej najpierw Thorgal z Louve trafiają na potwornie dziwaczną wyspę, której architektura mocno przypomina starożytną Grecję. Ukształtowanie terenu, a przede wszystkim podziemia, przywodzą na myśl labirynt znany z mitu o Tezeuszu. Jednak u Thorgala nie ma wielkiego byczego potwora – zamiast tego jest… pajęczyca. Reszta rodziny przybywa na wyspę dopiero po rozegranej tragedii.
Kolejna świetna okładka – bardzo podoba mi się gra kolorów. Czerwień energicznie kontrastuje z niebieskim i fioletowym, tworząc dynamiczne zestawienie. Jeśli jeszcze nie czytaliście tego tomu i zastanawiacie się, co Aaricia znowu zrobiła z włosami, to spokojnie – to nie ona. Na szczęście okazuje się też, że to nie jest kolejna postać zakochana w Thorgalu, co przyjmuję z ulgą. A potem wychodzi jeszcze na jaw, że Maika jest kimś zupełnie innym, niż można było przypuszczać.
Potworna wyspa i tajemnice podziemi
Tajemnicza wyspa to idealne miejsce na szybką, jednotomową opowieść. Dynamika tego albumu jest niezwykle satysfakcjonująca. Mała przestrzeń staje się tłem dla społeczności żyjącej wokół dziwnych obrzędów i zwyczajów, z których najważniejszym jest comiesięczne składanie ofiary z młodego mężczyzny – na zaślubiny z mieszkającą w podziemiach Arachneą. Nikt nie pomyślał, że można to rozwiązać inaczej. Ucieczka ponoć jest niemożliwa, a oprócz władcy nikt nie zna zewnętrznego świata. Co więcej, nikomu nie przyszło do głowy, żeby po prostu iść i potwora zatłuc. W sumie sytuacja mocno przypomina tę z trailera „Wiedźmina IV”.
Trochę szkoda, że rodzina została rozdzielona. Ryzyko wypłynięcia na dwóch łodziach materializuje się od razu – pewnie wszyscy zmieściliby się na jednej, ale cóż, Van Hamme tak chciał. Moje wątpliwości szybko mijają, bo przygoda Thorgala z Louve ma swój urok. W końcu nie mieli wcześniej zbyt wiele okazji, żeby spędzić razem czas, więc to świetna szansa, by się lepiej poznali. Szczególnie że to właśnie Louve wyrasta na bohaterkę tego tomu. To ona jako pierwsza dociera do serca tajemnicy i znajduje sposób na zdjęcie klątwy.
Peter Aegirsson – Pająk Gwiazd!
Tematem odcinka są pająki, które są wręcz wszechobecne. Takiej ilości pajęczyn i arachnidów nie widziałem od lektury „Ostatnich łowów Kravena„, ale to na pewno nie jedyny, aż tak pajęczy komiks. W dodatkach można znaleźć sugestię dotyczącą albumu „Tajemnicza gwiazda” z serii o Tintinie, który Van Hamme na pewno znał, a być może nawet się nim inspirował. Niemniej kilka elementów nawiązuje do uniwersum Marvela, szczególnie na ostatnich stronach. Warto choćby zauważyć, że wydanie „Thorgal. Arachnea” zbiegło się w czasie (co do roku) z debiutem Charlotte Witter w The Amazing Spider-Man #447.
A, i ta rytualna szata, w którą został obleczony Thorgal… Czyż nie przypomina niektórych kostiumów Spider-Mana? Syn Gwiazd mógłby spokojnie dołączyć do pajęczego multiwersum – choćby na małe cameo.
„Thorgal. Arachnea” to solidny tom, zarówno pod względem scenariusza, jak i rysunków. Co najważniejsze, nie przypomina zbyt mocno żadnego z wcześniejszych odcinków. Zarówno sam bohater, jak i każda plansza prezentują się schludnie. Szczególnie przypadła mi do gustu rubinowo-purpurowa szata (choć nadal uważam, że Aegirsson najlepiej wygląda w czerni), którą Thorgal w poprzednim tomie nosił na lewą stronę.
Louve jest rewelacyjna – w tej chwili ma znacznie więcej potencjału niż Jolan, więc nic dziwnego, że to właśnie ona dostała swój spin-off. Jedyne, co mnie nie przekonało graficznie, to wygląd Arachnei – wypadła bardziej komicznie niż strasznie. Na szczęście rozciągnięte po korytarzach pajęczyny w pełni mi to wynagradzają.
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo Hachette.