Thorgal. Królestwo pod piaskiem. Tom 26
Wędrówka rodziny Thorgala trwa już dwa lata, a monotonną żeglugę ubarwiły dwie niezwykłe przygody. Pierwsza dotyczyła potwornej pajęczycy Arachnei – okropnego stwora żyjącego pod mityczną wyspą. Druga związana była z bliskowschodnim księciem, który zadurzył się w Aaricii, narażając Jolana na śmiertelne niebezpieczeństwo przez tytułową błękitną zarazę (więcej tu – klik1, klik2). „Thorgal. Królestwo pod piaskiem” to punkt zwrotny, w którym główny bohater ujawnia, jak wielką rolę odgrywa w jego życiu rodzina (by nie nazwać go pantoflarzem), choć początkowo upiera się przy kontynuowaniu wędrówki. Ostatecznie jednak pada hasło: „Zawracamy!”.


Dalej i dalej, ale po co?
Ta część podróży Thorgala przez sporą część fanów jest krytykowana i uznawana za moment, po którym seria traci swój urok. Często pojawiają się opinie, że nie warto czytać dalej. Sam przez wiele lat nie wykraczałem poza „Niewidzialną fortecę”. Po części rzeczywiście można odnieść wrażenie, że wątki zaczynają się powtarzać, fabuła zatacza kręgi, a rozwój historii opiera się głównie na powracającej przeszłości Thorgala oraz kształtowaniu się zdolności psychokinetycznych i telepatycznych u Jolana i Louve.
Tym razem jednak powraca jeden z moich ulubionych motywów science fiction – wątek Ludu Gwiazd. Po latach okazuje się, że nieudana misja, podczas której wystrzelono szalupę ratunkową z noworodkiem, nie była jedyną. Po niej miało miejsce jeszcze kilka prób, ale każda z nich również napotkała na poważne trudności.


Niebezpieczni nieznajomi
Scenariusz rozwija się stopniowo, zaczynając od niepozornego spotkania, w którym czuć jednak podskórne napięcie i zagrożenie ze strony obcych. Wkrótce okazuje się, że miejscowa ludność to nie tylko zbiorowisko prymitywnych dzikusów, ale wysoce rozwinięta cywilizacja, korzystająca z pozostałości zaawansowanej kosmicznej technologii. Społecznością przewodzi pewien niewysoki, starszy mężczyzna o imponującym nosie, który jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że grożąc rodzinie Thorgala, popełnia poważny błąd. Wystawiając się na gniew bohatera, wkrótce stanie się świadkiem rozszalałego ataku, którego skutki trudno będzie przewidzieć.
Centralnym punktem opowieści jest ogromny, śmiercionośny labirynt znajdujący się pod miastem, służący jako narzędzie zastraszania i kara dla tych, którzy ośmielą się sprzeciwić władzy. Budzi on grozę wśród mieszkańców, ponieważ jeszcze nikt nigdy nie zdołał z niego uciec. Oczywiście, Thorgal nie daje się powstrzymać przed próbą zmierzenia się z tym wyzwaniem.


Van Hamme jak zwykle łączy wątki fantastyczne i mityczne z elementami science fiction, wpisując tę opowieść w styl znany choćby z cyklu QA. Autor odwołuje się do sugestii, że prymitywne społeczności, jak te zamieszkujące pustynie czy dżungle, mogły otrzymać pomoc z zewnątrz – niewykluczone, że przy budowie takich struktur jak piramidy. Szczególnym momentem albumu jest scena wspomnień Thorgala, uchwycona przez Rosińskiego na znakomitej, dwustronicowej rozkładówce. Ilustracja ta jest tak pełna szczegółów i atmosfery, że spokojnie mogłaby służyć jako plakat – to prawdziwa uczta dla oczu i dowód artystycznego mistrzostwa twórcy.
Z tęsknoty za domem, czy wierność korzeniom?
Patrzę za okno – szarobura zima, bezlistne drzewa, ciężkie chmury na niebie. Przy takiej pogodzie trudno nie zadumać się nad decyzją Aaricii o powrocie na mroźną północ. Wydaje się, że nawet bezkresne pustynne wydmy, choćby spowite piekącym słońcem, miałyby w sobie więcej uroku niż ta wszechobecna szarzyzna. Ale może to właśnie surowy chłód definiuje postaci z Północy – ich ducha, siłę i przynależność?
Myśląc o tej relacji między miejscem a tożsamością, przypomina mi się „Homogenic” Björk – trzeci album artystki, nagrywany w słonecznej Hiszpanii, który w każdym brzmieniu oddaje chłód Islandii. Mimo otaczającego gorąca Björk pozostała wierna swoim korzeniom, oddając hołd surowej krainie smyczkami, szorstkimi bitami i lodowymi emocjami. Może właśnie tak jest z Aaricią – południowy klimat nie działa na nią kojąco, a powrót na Północ jest powrotem do prawdziwego „ja”.


Z postaci drugoplanowych najbardziej w pamięć zapada poeta Chryzjos. Van Hamme już wielokrotnie pokazał, po co wprowadza takie postacie – zwykle mają odegrać kluczową rolę, by potem zniknąć w dramatycznych okolicznościach. Jeśli prawidłowo odczytamy jego imię, to od razu wiadomo, że prędzej czy później zginie, poświęcając się za innych. Sama akcja, w której dochodzi do jego końca, budzi jednak mieszane uczucia. Czy rzeczywiście jego ofiara była konieczna? Czy naprawdę nie dało się tego rozwiązać inaczej? To pytanie pozostawia pewien niedosyt i jednocześnie przypomina o motywach znanych z opowieści mesjańskich. Podobnie jak wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, historia Chryzjosa każe zastanowić się, czy każde poświęcenie było absolutnie potrzebne.
Od tego tomu kontynuuję czytanie serii razem z Egmontem i muszę powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do lekko wyblakłych kolorów i dużego formatu kolekcji. A przede wszystkim, co nie myślałem, że kiedykolwiek powiem, brakuje mi dodatków, które przede wszystkim oprócz ciekawostek wprowadzały trochę kontekstu i do procesu twórczego, i do fabuły. Dajcie znać, jak jest u Was? Będziecie zbierać kolekcję do końca?
Scenarzysta: Jean Van Hamme
Ilustrator: Grzegorz Rosiński
Kolory: Graza
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Thorgal
Format: 223×295 mm
Liczba stron: 48
Oprawa: Twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor