Oblivion Song. Tom 6


„Oblivion Song. Tom 6” to odpowiedź na pytanie, czym tak naprawdę była Pieśń Otchłani. W gruncie rzeczy, rozwiązanie można było przewidzieć już na samym początku, jednak dzięki umiejętnej konstrukcji poszczególnych tomów Kirkman skutecznie odwracał uwagę czytelnika, wprowadzając kluczowe elementy stopniowo, z wyczuciem i tak, by wzbudzić ciekawość. Dzięki temu kluczowy wątek jest zaskakujący, mimo że czaił się gdzieś w tle przez całą opowieść.
Co w artykule?
Od kameralnego wątku, po planetarną rozpierduchę
Zaczęło się od tego, że 30 000 mieszkańców Filadelfii wraz z fragmentem miasta zostało wciągniętych na obcą i niebezpieczną planetę. Jednocześnie część tego obcego świata została „wklejona” na Ziemię. Początkowo największym zagrożeniem były ogromne zwierzęta, które – z braku lepszego określenia – kojarzyły się z potworami. Jednak z czasem okazało się, że można je oswoić, a nawet… zjeść.


Z drugiego planu, początkowo ukryci w cieniu, Bezimienni zaczęli zajmować coraz większą część wątków fabularnych. Ta rasa obcych, technologicznie zaawansowana i wzbudzająca strach swoim wyglądem, wykazuje niezwykłą inteligencję, choć jednocześnie zmaga się z wewnętrznymi podziałami. Stoją na krawędzi zagłady z powodu Narośli – destrukcyjnego zjawiska, które opanowuje ich świat. Bezimiennym poświęcono dwa klasyczne wątki science fiction. Najpierw, działając w ukryciu, prowadzili badania na ludziach, starając się zrozumieć przybyszów z Ziemi. W finale, po zdobyciu wszelkiej dostępnej wiedzy, skierowali swoje działania w stronę klasycznej inwazji na Ziemię, która ma stać się ich nowym domem. Kluczowym zdaje się pytanie, czy zamiast walczyć, można współdziałać?
Na ratunek – Nathan
Ze strony ludzi Kirkman przedstawia zarówno wojskowych, jak i naukowców, wśród których centralną postacią jest Nathan – twórca technologii umożliwiającej przenoszenie się do Oblivion. Początkowo Nathan poświęca się poszukiwaniu i ratowaniu jak największej liczby mieszkańców Filadelfii, którzy zostali uwięzieni w obcym świecie. Równocześnie Kirkman doskonale rozwija wątki społeczności, która nauczyła się żyć na nowo, z dala od domu i ciężkiej przeszłości. W miarę rozwoju historii rola Nathana ewoluuje. W piątym tomie spędza trzy lata na obcej planecie, niczym Robinson Crusoe, ucząc się i przygotowując do powrotu na Ziemię.


Tytułowa Pieśń Otchłani pełni raczej rolę tła dla wydarzeń. Jedni jej nie znoszą, inni za nią tęsknią, a ostatecznie okazuje się ona przygrywką do emocjonalnego finału i potężnej retrospekcji. Nathan przez całą historię robił wszystko, by uratować swojego brata Eda, a dramatyczna końcówka staje się okazją do rozpętania wiru wspomnień i pełniejszego ukazania ich relacji. Kirkman świetnie przedstawia ciężką rzeczywistość, walkę o spełnienie marzeń, historię poświęcenia, a przede wszystkim – moment, w którym bohaterowie stoją w milczeniu, słuchając odgłosów natury. Twórca znakomicie akcentuje te chwile, odwołując się do przeżyć czytelnika, przypominając momenty zatrzymania w środku pustki, gdy przypadkowe dźwięki układają się w coś, co można nazwać muzyką.
Najazd obcych – z solidnym wprowadzeniem
Kirkman rozwija klisze klasycznego science fiction w sposób przekonujący i świeży. Uwielbiam „Star Treka”, ale tam tworzenie anatomii obcych ras często sprowadzało się do dodania szpiczastych uszu czy zmarszczonego czoła – było to, delikatnie mówiąc, oszczędne. W przypadku „Oblivion Song” anatomia Kuthaal (czyli Bezimiennych) wypada znacznie bardziej imponująco. Ich brak twarzy, ziejąca pustka z otworów na głowie i zdolność funkcjonowania bez głowy to pomysłowe rozwiązania. Szczególnie ciekawy jest przywódca Kuthaal, Wielki Kuragg, który zostaje „skrócony” o głowę aż dwa razy, a mimo to wciąż pozostaje w grze.
Kuthaal nie są jednorodną rasą, co jest jednym z ich największych atutów narracyjnych. Bez trudu można odróżnić zakon od Ghozan – zarówno pod względem wyglądu, zachowania, jak i niuansów mowy. To nie są zielone ludziki bezmyślnie wysypujące się z latającego spodka i strzelające z laserków. Dzięki tej różnorodności obca cywilizacja zyskuje na realizmie i głębi. Co więcej, gdy spojrzeć na historię, choćby Polski, łatwo dostrzec, że podziały wewnętrzne mogą stać się kluczowym czynnikiem osłabiającym nawet najsilniejsze społeczeństwa. Kirkman subtelnie nawiązuje do tej uniwersalnej prawdy, czyniąc Kuthaal bardziej przekonującymi i wiarygodnymi.


Kirkman przez moment planował zakończyć Oblivion Song w dramatyczny sposób, i choć rozumiem, dlaczego tego nie zrobił, trudno mi nie mieć mu tego za złe. W pewnym momencie rzuca emocjonalny granat – finał, który mógłby być idealnym punktem kulminacyjnym – ale w ostatniej chwili decyduje się go rozbroić, by poprowadzić epilog o ludzkiej chciwości. Motywy związane z wojskiem w całej serii budzą irytację, szczególnie przez podejmowane decyzje. Wstrzymanie misji ratunkowych z powodu ryzyka i kosztów, brutalne dążenie do osiągnięcia militarnych celów, które odbywało się po trupach, ignorowanie dobra ludności cywilnej, a także dewastacja środowiska – wszystko to sprawia, że wojskowi stają się symbolem destrukcyjnej i bezwzględnej polityki.
Szczęśliwe zakończenie. Czasem taki powiew optymizmu potrafi cieszyć, choć osobiście chyba wolałbym bardziej dramatyczny finał. Niemniej, to pożegnanie z Nathanem – bohaterem, który wielokrotnie imponował hartem ducha, pomysłowością i wyjątkowymi umiejętnościami w walce – wydaje się odpowiednie. Jego widowiskowa technika walki, oparta na skokach w podprzestrzeń, zapewniła sporo emocji i niezapomnianych scen. W tej perspektywie kontemplacyjne spojrzenie na zachód słońca jako ostatni obraz Nathana wydaje się w pełni zasłużone.
Scenarzysta: Robert Kirkman
Ilustrator: Lorenzo De Felici
Kolory: Annalisa Leoni
Tłumacz: Maciej Muszalski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Seria: Oblivion song
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 152
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzmplarz udostępniony przez wydawnictwo