Umbrella Academy tom 2: Dallas
Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co byś zrobił, gdybyś mógł cofnąć czas? Dałoby radę coś popoprawiać, prawda? Na naprawę można by przeznaczyć całą noc, sęk w tym, że rano prawdopodobnie obudziłbyś się innym człowiekiem. Sumienie może i czystsze, ale suma wynikowa różniłaby się znacznie. Konsekwencje byłyby katastrofalne. No to może chociaż zająć się sprawami ważnymi dla świata? Jak by to wyszło? Odpowiedź na to pytanie znajdziesz w Umbrella Academy tom 2: Dallas.
Jak wiesz (a może i nie) z tomu pierwszego, Gerard Way stworzył swoją interpretację szkoły X-men, tyle że bez mutantów, a z sierotami i nie w szkole, a w sierocińcu. Jest i profesor, choć tu nazywa się Reginald Hargreeves. Czy trzeba przeczytać jedynkę, aby wybrać się do Dallas? Niekoniecznie, choć lektura poprzedniego tomu pogłębi zrozumienie punktu wyjścia, w którym Białe Skrzypce bardziej przypomina kalafiora niż najpotężniejszą osobę na świecie, Plotka nie mówi ani słowa, Piątka jest małym chłopcem, a Kosmo się strasznie spasł i tępo gapi się całymi dniami w telewizor. Zresztą nie ma powodu, aby odmawiać sobie przyjemności z wysłuchania Suity Apokaliptycznej.
Umbrella Academy tom 2: Dallas
Umbrella Academy tom 2: Dallas dotyka jednej z czarnych kart Stanów Zjednoczonych. Podtytuł nawet na drugim końcu świata wywołuje skojarzenia z zamachem na Johna F. Kennedy’ego, choć amerykanie wiedzieliby, o co chodzi, nim skończysz czytać tytuł komiksu. Ja musiałem się chwilę zastanowić. Jeśli ktoś miałby jakieś wątpliwości, wystarczy rzut oka na okładkę, karabin i znaczek w klapie mówią wszystko. Wydarzenia z 1963 roku zna każdy, kto choć trochę zna historię świata, lub ogląda telewizję, albo interesuje się popkulturą. Zamach wrósł tak głęboko we wspomniane elementy, że każdy widzi już oczami wyobraźni prezydencką limuzynę, korowód i uśmiechniętego Kennedy’ego. Komiks Gerarda Way’a dokłada swoje trzy słowa do tych wypowiedzianych już w książce Kinga Dallas ’63, filmu Olivera Stone’a JFK, czy piosenki Misfits o niezwykle celnym tytule Bullet. Autorzy nie są pierwsi, ale na pewno też nie będą ostatni.
Umbrella Academy tom 2: Dallas został wydany w Polsce w dość ciekawym momencie, bo cóż, sami doświadczamy objazdów kandydatów po kraju, w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Wystarczy chwilę przyjrzeć się współczesnej historii Polski, aby znaleźć zajście, wokół którego narosło równie dużo teorii spiskowych i kontrowersji (jak nie więcej) niczym wokół zamachu na JFK. Nie ulega wątpliwościom, że katastrofa w Smoleńsku zmieniła wiele w Polsce i ma wpływ na szereg politycznych aspektów. Co by się stało, gdyby w ręce partii rządzącej wpadła maszyna do podróży w czasie? Podróż do 2010 roku za 3, … 2, … 1, WZIUUUUU
Happy Tree Friends
Tymczasem podróże w czasie nie są raczej możliwe, wystarczy chwilę się zastanowić. Jeśli by były, to już byśmy o tym wiedzieli, ktoś do naszych czasów by się już cofnął, tymczasem ani ja, ani media nie zauważyły nic niepokojącego. Chociaż, gdyby takie podróże naprawdę się odbywały, to zostałyby obostrzone szeregiem regulacji. Bez wątpliwości powstałaby szczególna jednostka kontrolująca podróżujących, a także wpływ wprowadzonych zmian na historię. W związku z powyższym w Umbrella Academy tom 2: DallasUmbrella Academy tom 2: Dallas pojawia się policja strumienia czasu stworzona w dość trwożący sposób. Hazel i Cha-Cha spajają w sobie dwa skrajne elementy. Z zewnątrz opatuleni są w kolorową niewinność postaci z kreskówek. Środek naładowany jest zmieszaną z mentalnym niezrównoważeniem przemocą. Dodać można tylko, że para na poziomie projektu miała być jedną postacią o głowie Myszki Miki. Efekt jest wyśmienity.
Umbrella Academy tom 2: Dallas należy czytać równie uważnie co Suitę Apokaliptyczną. Mam wrażenie, że scenariusz znowu jest lekko chaotyczny, lekturę komiksu przerywałem drapaniem się w głowę i przewracaniem kartek w tę stronę i z powrotem, aby sprawdzić, czy dobrze wszystko łapałem. Aż się zastanawiałem, czy Neil Gaiman rzeczywiście miał rację we wstępie, nazywając ten komiks bardzo dobrym. Kto jak kto, ale on raczej wie, jak się robi opowieści obrazkowe. Znowu więc muszę zawiesić chorągiewkę ze znacznikiem, że jednokrotne przeczytanie niezalecane.
Twórca Sandmana podziwia sposób, w jaki Gerard Way robi komiks po swojemu i rzeczywiście (mimo wykazanych wad) jest nad czym się zachwycać. Wymienię tylko komiksowe niebo, do którego trafia Seans, podróż do Wietnamu (wiadomo w jakie czasy), oraz pojedynek pod tytułem stary ja kontra ja z dzieciństwa. To tyle, co zmieniło się w historii Stanów Zjednoczonych, nie będę wyjawiał, być może i tak nie zauważylibyście zmiany. Całość uzupełnia krótka historia o punk rockowym umbrellowym bandzie, co ze względu na pracę scenarzysty w My Chemical Romance nie dziwi nic a nic. Epizod zastępuje galerię szkiców i bloki tekstów. Jedyne co mam do powiedzenia… takie dodatki to ja lubię! Nie powiedziałem nic o rysunkach. Cóż, są tak samo dobre, jak poprzednio, jeśli macie ochotę coś poczytać o warstwie graficznej, sprawdź recenzję jedynki, o, TU. Dodać można, że Gerard Way i Gabriel Ba wrócili do tworzenia serii po dziesięciu latach. Mam nadzieję, że Hotel Oblivion znajduje się w planach wydawnictwa KBOOM.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.