Usagi Yojimbo Saga. księga 5 – Usagi + Tomoe – WNM
Usagi Yojimbo Saga. Księga 5 to już siódmy, spasiony, blisko 600-stronicowy tom zbierający przygody królika samuraja. Numeracja wiąże się z przeprowadzką, jakiej doświadczył komiks z Phantagraphics (dwa tomy opisane jako Początek) do Dark Horse (8 tomów, plus tom poboczny opisane jako Saga – więcej TU). Zresztą tytułowy Usagi, którego przygody w feudalnej Japonii możemy śledzić, to ronin, czyli wojownik bez pana, szwendający się po kraju i nieumiejący usiedzieć w miejscu. Jeżeli nadal czujecie się zdezorientowani, wydawca zamieścił na końcu tomu dokładną rozpiskę z numeracją. Warto tam zajrzeć, a już najbardziej skolekcjonować wszystko i zacząć czytać. Oczywiście od początku.
Usagi Yojimbo Saga. księga 5
Brązowy tom piąty Sagi bardzo kojarzy się z jesienią. Liście nieomal już wszystkie pospadały z drzew, ścielą już dywan na przyjście zimy. A w środku… cóż, dokładnie ta sama pora roku. Na łąkach rozciąga się mgła (często wspomnień), między drzewami hula wiatr (nieraz zmian), a postacie skąpane są w opadach, choć najczęściej jest to ulewa ciosów japońskiego miecza, katany. Nie ma co się dziwić, wojowniczka, którą widzimy obok Usagiego na okładce, to Tomoe Ame, przyboczna pana Noriyukiego, która nauczyła się władać ostrzem w szkole szermierki Padającego Deszczu, należącej do jej ojca. Dodać należy, że dobrana z nich para, dorównująca sobie i umiejętnościami i charakterkiem. Cóż, gdyby ten tom nazywał się Usagi i Tomoe Saga, nie byłoby to sprzeczne z zawartością.
Zanim jednak siejąca strach wśród bandziorów para samurajów spotka się w komiksie (bo już oczywiście się znają), Stan Sakai robi to, co wychodzi mu wyśmienicie. Opowiada historyjki. Tak trochę mimochodem, łapiąc po parę stron, czasem nawet w ogóle nie wspominając o głównym bohaterze. Przesuwa po mapie Japonii drugorzędne postacie, takie jak Gena, łowcę nagród chciwego na kasę. Pojawia się też Inspektor Ishida, diablo inteligentny stróż prawa. Jest też Kitsune, uliczna kuglarka i drobna złodziejaszka, oraz Jei, bardzo tajemnicza i złowieszcza postać. Tu trzeba być czujnym, nie dać się zwieść, bo co do każdej postaci autor ma plany, a lakoniczne ruchy w tym tomie okażą się definiujące w następnych częściach.
Tak, ale nie teraz. Nie w tym tomie. W Usagi Yojimbo Saga. Księga 5 liczy się tylko ta dwójka, Usagi i Tomoe. Po kilku krótkich przygodach wpadają na siebie i zaczyna się wir ich wspólnej przygody. Trzeba przyznać, że przez te 600 stron przelatuje się w ekspresowym tempie, akcja jest wartka, wciąga, nie pozwala się oderwać. Środkowa część (Matka gór t. 21) to podzielona na siedem rozdziałów opowieść, w której para bohaterów musi poradzić sobie ze spiskiem wycelowanym w prowincję Geishu. Jest politycznie, jest emocjonująco, są zmiany tempa, masa kłopotów i setki uderzeń mieczem. Dodatkowo otaczające środek tomy stanowią ładną klamrę wprowadzającą z jednej strony i wyciszającą z drugiej. Dzięki temu Księga 5 to najbardziej radząca sobie jako osobna opowieść część Sagi i dzięki temu najlepsza. Przynajmniej z tych, które dane mi było przeczytać.
Między Tomoe a Usagim iskrzy nie tylko na płaszczyźnie samurajskiej. Widać to choćby w scenie, w której para po upadku ląduje obok siebie, a ich twarze zbliżają się na odległość pocałunku. Czuć napięcie, przyciąganie takie jak między dwoma magnesami. Po chwili intensywna sytuacja pęka niczym bańka mydlana, akcja pędzi dalej. W bliskim końca rozdziale, gdy na scenę wpada jeszcze Kitsune, czytając z młodszym synem, wyjawiłem mu pewną zakamuflowaną rzecz. Każdy facet powinien to wiedzieć. To, co mówi kobieta, niekoniecznie jest tym, co chce powiedzieć. Liczy się jeszcze postawa, kontekst i to, co pali się w jej sercu. Zabawiłem się w tłumacza i pomiędzy dymkami wtrącałem interpretację. „Wiesz, że zawsze jesteś mile widziany w prowincji Geishu” znaczy „a może mógłbyś jednak zostać?”, „znasz ją Usagi?” to tak naprawdę „co to za dziewucha?”, a „sprawiłaś mi zaszczyt swoim występem Kitsune” to nic innego jak „zdrajco, zabiję i ciebie, i ją”. Oczywiście tytułowy ronin to prawdziwy facet i nic, a nic z tego nie rozumie.
Stan Sakai to Japończyk, akcja komiksu toczy się w różnych okresach feudalnej, XVII-wiecznej Japonii, ale Usagi, tak technicznie, to nie jest japońskim komiksem. Tak nie do końca. Bardzo daleko mu do mangi, dużych oczu i takich tam. Po stronach trzeba poruszać się w tradycyjny, zachodni sposób, od lewa do prawa. Zresztą, jeśliby wysylabizować imię bohatera, to już bez złudzeń widać, którego państwa ukryta tam jest nazwa.
Znowu w treści scenariuszowej jest już czysto po japońsku. Poznajemy historię, legendy, obyczaje i kulturę tego kraju. Wszystko w przystępny, wyważony i pełen kunsztu przygodowy sposób. Stan Sakai to mistrz, choć wytknąłbym, że nie poradził sobie ze zilustrowaniem bitewnego manewru oskrzydlającego (gdyby nie było napisane, to bym się nie domyślił), ale za to w innych miejscach pokazuje, że jest naprawdę mocny. Zwłaszcza w scenie podawania herbaty, niemalże niemej, uzupełnionej tylko suchymi instrukcjami. Ile tam jest mocy między kadrami, wszystko jest z pozoru sztywno poukładane, ale kadry wręcz krzyczą z emocji towarzyszących rozstaniu. W moim odczuciu miarą komiksowego mistrzostwa jest poradzenie sobie z narracją bez używania słów, a tu Stan Sakai jest wirtuozem.
Sylwester
Usagi pobłąkał się po Japonii dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.