Usagi Yojimbo Saga. Księga 8
Cokolwiek robisz, rób to z sercem. Wydumany frazes, ale jest w nim wiele prawdy. Fałsz śmierdzi na kilometr, a jak czynisz coś z przyjemnością, ładne to jest i wdzięczne. Takie to myśli mi przychodzą po kolejnym grubym tomie z przygodami króliczego ronina, powołanego do życia przez Stana Sakaia. Usagi Yojimbo Saga. Księga 8 to przedostatni wolumen serii zbierającej po trzy czarno-białe tomy wydane pierwotnie przez Dark Horse Comics (nie licząc tomu dodatkowego). O mamusiu, ile tu jest dobra.
„Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę”, Stan Sakai musi o tym wiedzieć, mimo że wątpię, by oglądał filmy Barei. Swoją serię komiksową umiejscowił w XVI-wiecznej, feudalnej Japonii, mocno zakorzeniając fabułę w japońskiej kulturze, zwyczajach i mitach. Usagi to ronin, samuraj bez pana. Powsinoga i chłopak o złotym sercu, który, mimo że potrafi poczuć z daleka kłopoty, najczęściej się w nie ładuje niczym muszka w szczęki rosiczki.
Z drugiej strony Usagi Yojimbo to komiks na wskroś amerykański, mimo że tworzony z krwi i kości Japończyka. Narracja od lewej do prawej, dialogi w poziomych chmurkach, takie niby drobne technikalia, ale zmieniają znacznie odbiór. Wiele nie trzeba wiedzieć przed lekturą, jak się uprzeć, można zacząć czytać od dowolnego tomu, choćby od ósmego (a tak naprawdę dziesiątego), ale ze względu na liniową fabułę, powracające postacie i leciutkie (nie gryzące, nieodbijające się czkawką) echa wcześniejszych wydarzeń warto zacząć od początku. Tylko nie od pierwszej księgi Sagi, bo są jeszcze tomy wydawane przez Phantagraphics.
Kogo spotkamy w ósmej księdze? No przyznam, że nie jest to mój ulubiony zestaw postaci drugoplanowych. Nie przepadam za duetem złodziejek, które Usagi akurat lubi, co najczęściej oznacza dla niego albo kłopoty, albo skradzioną sakiewkę. Na pocieszenie jest za to Inspektor Ishida, a na dodatek w pierwszej historii Stan Sakai zerka do książek Agathy Christie i odpicowuje duszny, hermetyczny, kryminalny klimat, kręcący się wokół sprawy morderstwa. Skoro nikt nie opuszczał pomieszczenia, morderca musi być przecież wśród zgromadzonych? Znacie to, prawda?
Inspektor Ishida w towarzystwie kolejnej sprawy do rozwiązania pojawia się jeszcze w Piekielnym malowidle, ale już tak bardzo prozy Agathy Christie nie czuć. Co nie zmienia faktu, że jest wybornie. Ba! No bo jak ma być? Stan Sakai raz to sięga do kultury swojego rodzimego kraju i opisuje w szczegółach produkcję sosu sojowego. Innym razem mam wrażenie, że wplata z deka biograficzne wątki. Obczajcie to, jest pewien artysta, który uczy się sztuki malowania od przybyszów z zachodu, rodzimi rysownicy nie mogą tego zdzierżyć. Nie rozumieją go, odrzucają, a nawet chcą zabić. Oj, coś czuję, że Stan Sakai musiał się odgrywać za jakieś nieprzyjemności.
Usagi to mistrz miecza, nie ma innej opcji, a przecież karma jest po jego stronie. Po prostu nie może zginąć w żadnej potyczce, skoro jego przygody nadal są tworzone. W innym wydawnictwie i w kolorze, ale zawsze. To nie jest tak, że ronin czeka cały tom, aby dobyć miecza, wręcz przeciwnie. W niebezpiecznych sytuacjach śpieszy na ratunek, a trup ściele się dość gęsto. W sumie to obserwując z tomu na tom licznik poległych, dziwie się, że Usagi nie wybił jeszcze całego elementu przestępczego w Japonii. Ciężkie czasy, także może nie ma co się dziwić, że bandziorów jest aż tylu.
Stan Sakai też jest mistrzem i to nie tylko pędzla. Czuje medium komiksowe na poziomie wprawiającym w osłupienie. Jest taka scena, gdy do pomieszczenia wbiegają bandziory, a osoba, na którą nastają, wypuszcza z ręki węgielek (czy tam coś innego do rysowania). Doskonały zabieg, obrazujący upływ czasu w komiksie. Podczas gdy autor zapełnia trzy strony pchnięciami miecza, kołowrotkami, młynkami i innymi takimi, rysik spokojnie zmierza ku podłodze, by stuknąć o deski dopiero w momencie, gdy wszyscy napastnicy są obezwładnieni. Coś czuję, że Scott McLoud chętnie pochyliłby się nad tą sceną.
Fakt, że Usagi to antropomorficzny królik, coraz bardziej mi umyka. Podczas czytania nie myślę zupełnie o tym, że biegają tu zwierzątka. Wręcz przeciwnie, są samuraje, oprychy, złodzieje, inspektor i inne typy. Całość bardzo ładnie równoważy humor, np. przy sprawie unikalnego rzecznego otoczaka rechotałem niczym żaby w stawie w letni wieczór. Co dalej? We wrześniu pierwsze kolorowe przygody Usagiego z IDW, później tom dodatkowy Sagi, z różnymi odskokami (np. w kosmos) i gdzieś kiedyś Księga 9, zbierająca poza ostatnimi tomami od Dark Horse Comics wszystkie historie z Żółwiami Ninja (tak, tak, to nie pomyłka). No to co, do następnego razu. Abayo!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.