W.E. zeszyt 4

w.e. zeszyt 4

Jeszcze emocje nie ostygły po ostatnim odcinku, a już trafił do mnie W.E. zeszyt 4. Największą wadą seriali jest czas oczekiwania na następny epizod. Także szybkie uderzenie ze strony Huberta Ronka przyjmuję z ulgą.

Wąskiego Ekipa? – eee, chyba nie

W świecie wykreowanym przez Huberta Ronka dzieją się dziwne rzeczy. Przestały działać media. Pewna pokoleniowa rodzina stara się zgromadzić w jednym miejscu. Daremnie, bo choć starań nie brakuje, dochodzi do kolejnych rozdzieleń. Nad całością unosi się widmo zagadki do rozwiązania. Mimo odkrycia kilku kart nadal nie wiadomo co się dzieje. Gdzieś pomiędzy drugim a trzecim odcinkiem podejrzewałem, że nawet sam autor tego nie wie. Postapokalipsa, światowy kryzys, a może ktoś zapomniał wziąć lekarstw i pomieszało mu się w głowie? Wszystko możliwe.

A na koniec odcinka zwrot akcji

Bardzo podoba mi się określenie z języka angielskiego cliffhanger, które mocno oddaje uczucia po rozegraniu zwrotu akcji pod koniec odcinka. Zwłaszcza że między niektórymi zeszytami W.E. trzeba było czekać kilka miesięcy. Tym razem biedak nie musiał tyle wisieć nad przepaścią, aż go ktoś wciągnie na skałę (ma tu na myśli przede wszystkim czytelnika).

w.e. zeszyt 4

Robert (popatrzcie po okładkach, to ten, co chodzi z plecakiem) co prawda niczego się nie trzymał, ale od końca drugiego odcinka musiał czekać na spotkanie z groźną ekipą, czekającą na niego na przystanku. Nie wiem, czy znaleźliście się kiedyś w takiej sytuacji, gdy trzeba było wybierać. Czy iść dalej, czy uciekać. A może jak nie będziesz się patrzeć potencjalnym oprawcom w oczy, to się na ciebie nie rzucą?

Czuję się deko oszukany, bo dwie pierwsze strony zawartości W.E. zeszyt 4 to powtórzony epilog drugiego odcinka, w którym pada „chcę jego plecak”. Biorąc jednak pod uwagę uzyskaną płynność akcji, lekko przymykam oko, a w nagrodę dostaję się całkiem sporo. Ronek to mistrz narracji, czuje medium i używa sekwencji jak profesor. Dzięki tym wszystkim przybliżeniom, oddaleniom, przechadzkom po kadrze, czy nawet niezmienianiem następujących kadrów, aby pokazać upływ czasy, lektura W.E. przypomina oglądanie filmu i to bardzo ciekawego.

w.e. zeszyt 4

Akcja prze do przodu, ale linii startu jest kilka. W związku z tym karty odkrywane są stopniowo. Fabuła wyjawiona czytelnikowi przypomina szachownicę, ciemnych pól nadal jest sporo. W sumie to chyba nawet więcej niż jasnych. Nadal nie ma pewności, że linie narracyjne się zejdą i będzie jedno wielkie zakończenie, ale jako że W.E. opowiada o rodzinie, a jak wiadomo, ta jest najważniejsza, to mam nadzieję, że na koniec wszyscy się spotkają.

Okładka i okładki

Słowo o okładce, bo ta jest naprawdę dobra. W sumie to chyba moja ulubiona z regularnych okładek. Mrok, siła i determinacja. Dziadek to twardy chłop, nie chciałbym z nim zadzierać. Rozumiem, że gusta są różne, wie to i Ronek. Jeśli standardowy obrazek Wam się nie podoba, to możecie wybrać którąś z wersji limitowanych. Do wyboru wariant z Krisem, Oksaną lub Makiem (razem tworzą tę ekipę, co zapolowała na plecak Roberta). Była jeszcze twardookładkowa, ale no… już jej nie ma. Tym razem nie było wersji ze szkicowanej okładką, wersji blank i wersji na wspieram.to (no bo zbiórki nie było).

w.e. zeszyt 4

Przed nami (najprawdopodobniej) zeszyt odpryskowy innego autora (o tak, będą kolejne niespodzianki) i gdzieś w okolicach MFKiG piąty zeszyt. Trzymam kciuki, bo W.E. to tak dobra seria, że aż głowa mała. Stop, poprawka po spojrzeniu na okładkę czwartego zeszytu. Głowa całkiem spora 😛

Aha, sprawdźcie poprzednie odcinki: zeszyt 1, zeszyt 2, zeszyt 3.

Scenarzysta: Hubert Ronek

Ilustrator: Hubert Ronek

Wydawnictwo: samodzielne

Seria: W.E.

Format: 176×250 mm

Oprawa: miękka

Druk: cz.-b.

Share This: