WKKM. Tom 15 – Punisher. Witaj ponownie Frank
Welcome home Frank – bo tak brzmi anglojęzyczny tytuł tego komiksu to opowieść o powrocie Punishera do Nowego Jorku. Po przeczytaniu powyższego zdania powstaje pytanie – powrocie skąd? Mam nadzieję, że mi wybaczycie i nie odpowiem na to pytanie. Pomysły typu rozmowa FF z Bogiem, rozmowa Wolverine’a ze śmiercią czy tak jak w przedmowie to tego komiksu wizyta Franka… w niebie… Zawsze postrzegałem komiks o Punisherze jako najbardziej racjonalny spośród komiksów Marvela. Ot zwykły facet ze spluwą i twardymi jajami mści się na przestępczości za swoją ogromną stratę. Takie jednak wątki jak wyżej przytoczone strasznie mnie zniechęcają do Marvela. Bo odpowiedzcie sobie na pytanie, czy nie wydaje wam się, że to po prostu głupie?
Nie o tym jednak miałem pisać. 15 tom WKKM to „dzieło” Gartha Ennisa, który zasłynął ze swojego lubieżnego zamiłowania do ukazywania mordu na wszelki sposób. Trzeba mu przyznać, ma w tej dziedzinie bardzo bogatą wyobraźnie, zarówno w komiksach o Punisherze jaki i serii Crossed – w której to jego groteskowa fantazja nie miała żadnych granic, Ennis nie przebiera w środkach i trup ścielę się gęsto, i to z jaką pomysłowością. Nieboszczyków nie brakuje i w tym komiksie, w którym to Punisher postanawia wziąć na celownik jedną z rodzin mafii – Gnucci. Finezja tej historii jest odwrotnie proporcjonalna do finezji zabójstw, ot zwykłe opowiadanie, w jaki to przebiegły sposób Frank kasuje kolejne osoby z rodziny Gnucci i jak radzi sobie kiedy sam zostanie zaatakowany.
Gdyby nie trzy krótkie wątki porównałbym ten komiks do niskobudżetowej produkcji kina akcji, w której jedyną rozrywką dla widza ma być strzelanina. Pierwszy z tych wątków to pojawienie się Daredevila i ciekawy sposób w jaki Frank ukazał mu swój punkt widzenia na postępowanie z przestępcami – bardzo pozytywnie mnie Pan zaskoczył Panie Ennis, nie spodziewałem się tego. Drugi to pojawienie się w historii policjanta, który był ciekawym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi morderstwami. Detektyw Soap jest postacią typową w takich produkcjach, policyjny nieudacznik, któremu przydzielono sprawę, którą nikt inny zajmować się nie chciał. Wątek policyjny jednak został schrzaniony przez krawat jego pomocnika – moim zdaniem to było totalnie głupie, nieuzasadnione i nie potrzebne,no i w sumie totalnie nic nie wniosło do historii. Trzecim ostatnim i chyba najciekawszym wątkiem ratującym ten komiks od łatki sensacyjnej szmiry jest pojawienie się naśladowców Franka. Ciekawi mnie co stanie się z nimi w drugim tomie i czy to Frank się z nimi rozprawi.
Ten komiks utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że fanem Ennisa raczej nie zostanę. Podobnie zresztą rzecz ma się z Stevem Dillionem. Jego rysunki moim zdaniem oszpeciły Deadpoola i Wolverina w Wolverine Origins #21 – 25, z Punisherem sprawa ma się podobnie. Moim zdaniem facet nie ma za grosz talentu to rysowania groźnych min a bierze się za Wolverina i Punishera… Sami zobaczcie.
Dużo bardziej odpowiadałby mi styl rysowania zaprezentowany na okładkach serii. Timothy Bradstreet odwalił kawał dobrej roboty przy tych ilustracjach. Tajemniczy klimat? Jest. Frank z karabinem? Jest. Czacha? Jest. I to wszystko wygląda groźnie. Niestety, okładka groźna, wnętrze śmieszne.
Finalna ocena? Przeciętny średniak, moim zdaniem umieszczenie tego komiksu w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to pomyłka.
Wieczorem zobaczycie co Mariusz myśli o drugiej części 😉 Nasze recenzje powstawały w jednym czasie i nie konsultowaliśmy ich ze sobą. Sam jestem ciekaw.