WKKM 61 – Avengers – Na zawsze
Przedłużenie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela w Polsce w końcu stało się faktem. 25 marca do sprzedaży trafił 61 tom kolekcji pod tytułem: Avengers – Na zawsze cz. 1, album wydany w oryginale na przełomie milenium, ale bezsprzecznie czerpiący z klasyki gatunki. Kurt Busiek i Carlos Pacheco sprawili mi tym komiksem nie lada zagwozdkę. Mogę się bez obaw przyznać, że zrecenzowanie tego komiksu to jedno z trudniejszych zadań jakie spotkało mnie przy prowadzeniu tego bloga (oczywiście poza użeraniem się z Mariuszem :P). Jednoznaczne ocenienie tego komiksu jest dla mnie niemożliwe, mam bowiem ambiwalentne odczucia zarówno do scenariusza jak i rysunków, ale po kolei.
Jak już pisałem we wstępie komiks ten powstał na przełomie lat 1999-2000, jednak Kurt Busiek postarał się, aby zawierał on charakterystyczne cechy komiksów Marvela z lat 70 i 80. Dość archaiczna forma narracji, przypomnienia i wyjaśnienia wydarzeń na początku każdego zeszytu i
„Ten komiks to kupa.
PS. Sprzedam WKKM 61.”
O dziwo kolejne zeszyty bardzo mi się spodobały i całkowicie odwiodły od napisania recenzji jak powyżej. Po przyzwyczajeniu się do formy narracji,
Moim zdaniem najlepsza cześć komiksu zaczyna się kiedy grupa Avengersów, każdy wyciągnięty z innej epoki (Hank Pym nawet dwukrotnie ;)) ucieka przed Immortusem, który atakuje twierdzę Kanga (czyli samego siebie z przeszłości :D) w międzyczasowym sfinksie xD How cool is that!? Skład ekipy jest naprawdę szalony dwóch Hanków Pymów – jeden jako Giant Man (który rysunkowo do złudzenia przypomina Cyclopsa), drugi Yellowjacket, załamany Kapitan Ameryka, Songbird z przyszłości – pamiętana przez większość ekipy jako łotrzyca ze składu Thunderbolts, Hawkeye, który dopiero co uczy się strzelać z łuku i nie ma jeszcze swoich specjalnych strzał, Kapitan Marvel oraz WASP, która przejęła dowodzenie nad drużyną. Tempo narracji, czerstwe dowcipy Yellowjacketa, wielowątkowa akcja i totalnie odjechane pomysły sprawiły, że poczułem się jakbym
Podobnie sprawa się ma do rysunków, pomimo, że kompozycja dymków i kadrów początkowo była koszmarna, to w jakiś magiczny, płynny sposób przeszła ona w dość przyjemną formę bardzo dobrze oddającą wartką akcję fabuły. Rysownik na szczęście nie silił się na hiperrealizm, postacie przedstawił w dość ikoniczny sposób dzięki czemu komiks jeszcze lepiej kojarzył się z marvelowskim oldschoolem. Dynamiczne i barwne rysunki bardzo dobrze pasują do zwariowanej fabuły dzięki czemu pomimo tony narracyjnych okienek komiks czyta się płynnie. Kiedy przebrnie się już przez pierwsze dwa toporne zeszyty dalej idzie już łatwiej i przyjemniej. Oby druga cześć tej historii, która ukarze się w 66 tomie kolekcji była od początku tak przyjemną lekturą.
Ten oraz archiwalne numery WKKM znajdziecie w sklepie