Wujek Sknerus i Kaczor Donald. Pod kopułą. Tom 3
Dawno przestałem już nadążać za egmontowymi kolekcjami o Kaczorze Donaldzie i Wujku Sknerusie. Twarde tomy o czerwonym grzbiecie zawierają Kaczogrody stworzone przez Carla Barksa. Za nimi drepczą wolumeny z żółto-niebieskim kantem. Za te tomy odpowiedzialny jest Don Rosa. Nie zrażony dziurami (zarówno w pierwszej, jak i drugiej serii) zajrzałem do sierpniowej nowości, jaką jest Wujek Sknerus i Kaczor Donald. Pod kopułą. Tom 3. Pauzy, przeskakiwanie po tomach, czy nawet zaczęcie od najnowszego tomu przeszkadzają w lekturze? Nie, można zacząć, gdzie się chce i jak się chce, ot urok antologii krótkich i średnio-długich historii z Kaczogrodu.
Wujek Sknerus i Kaczor Donald. Pod kopułą. Tom 3.
Oczywiście, to nie jest tak, że historie Carla Barksa, a zwłaszcza późniejsze Dona Rosy, wypadają sroce spod ogona. Mają one logiczny ciąg występowania, choć głównie powodowany czasem powstawania. Można zupełnie się tym nie przejmować i cieszyć się z humorystycznych historyjek. Choć, tak sięgając już do dna, trzeba znać wyprowadzone definicje, ale kto nie słyszał o tym, że Wujek Sknerus to najbogatszy kaczor na świecie, który chciwy jest niczym Krakowiak (tłumacząc żart na polskie realia). Każdy wie, że Diodak to genialny wynalazca, Kaczor Donald (siostrzeniec bogacza) opiekuje się trójką urwipołciów, Hyziem, Zyziem i Dyziem. Warto też znać Gogusia, farciarza nad farciarzy, ale ten w najnowszym tomie zalicza ledwie kameo. I dobrze, bo nie cierpię gościa. Co jeszcze należy wiedzieć? Don Rosa absolutnie i wręcz wyznaniowo uwielbiał twórczość Carla Barksa, często nawiązywał do jego historii i wykorzystywał stworzone przez niego postaci na czele z dusigroszem.
Jak pisze Don Rosa w Złotej Wyspie: „czas to pojęcie względne i znaczy co innego w różnych miejscach”. Tyczy się to każdej historii z kaczych antologii. Niczym odrzutowiec przekraczający zerowy równoleżnik lub stoper włączany cały czas na nowo, autor zeruje linię czasową w każdej opowieści. To co wydarzyło się do tej pory powraca do stanu wyjściowego niczym tafla jeziora, do której wrzucony został kamień. Nie ważne czy był to polny kamyczek, czy skała wielkości samochodu. Wujek Sknerus, mimo że ma już absolutnie wszystko, na wieść o jakimkolwiek nowym skarbie wyrusza na drugi kraniec świata. Kaczor Donald ledwo wiąże koniec z końcem, podejmuje różne zajęcia, co najczęściej kończy się katastrofą. Hyzio, Zyzio i Dyzio błyszczą intelektem i z chęcią dzielą się mądrościami z Poradnika młodego skauta. Czy coś może zmienić taki porządek kaczego wszechświata? Nie, ale małe kroczki poza wyznaczone granice się zdarzają.
Wystarczy zajrzeć do ostatniej historii z najnowszego tomu Jak zostać herosem. Już sam tytuł zdradza, że Don Rosa pokusił się o historie niczym z rasowej opowieści o kalesoniarzach. Mało nie spadłem z fotela, gdy Donald wyrwał siostrzeńcowi komiks z rąk i nerwowo zapytał: „znowu tracicie czas, czytając te głupie komiksy o superbohaterach?”. Dalej już się sprawy szybko toczą, napromieniowany izotop, zyskane supermoce z lataniem i superszybkością w roli głównej, (nieudane) próby zaimponowania młodzieńcom i to koniec. Kolejna skała została zatopiona, a na powierzchni nie widać nawet miejsca, w którym wpadła do wody. Sam Don Rosa przyznaje się w dodatkach, że tworząc historie o antropomorficznych kaczorkach, traktował ich jak zwyczajnych ludzi, a nie zwierzęta o nadanych ludzkich cechach. Historia o superherosie podkreśla przyziemny, ale chwytający za serce fakt, że tytanem jest każdy, który wychowuje swoją gromadkę urwipołciów.
Jeżeli nie chodzi o wieloodcinkowe śledzenie serii, to więc o co chodzi? Czy tylko o stworzenie małego (kilkunasto- lub kilkudziesięcio -stronicowego) środowiska, aby przekazać czytelnikowi trochę humoru albo zaproponować mu wirek przygodowo-edukacyjny? Czy to tylko o zabawę chodzi, i to w sumie po obu stronach, czytelnika i samego twórcy? I tak, i nie! Czuć, że Don Rosa ma frajdę z pisania i rysowania tych wszystkich historyjek, lecz robi też sporo dla samego uniwersum. Porządkuje fakty przedstawione przez Carla Barksa, eksploruje, dopisuje przygody i wyciska z fabularnego zalążka, co tylko się da. Później odkłada taką historyjkę na półkę i sięga po następną. I tak, aż zapełni się kolejny tom.
Na osobne napomknienie zasługuje tytułowa historia Pod kopułą. Jest to co prawda kolejna opowieść o poszukiwaniu skarbów, jednak kartkując tom widać od razu, że jest to wizualny majstersztyk. Wszystko za sprawą tytułowej kopuły, dzięki której zajrzeć można w morskie głębiny. Raz, że Don Rosa pięknie maluje tła, dwa, że lubi namnożyć w tej warstwie szczegółów. Warto je powyławiać, bo często wywołują uśmiech. Widać, że tu mógł poszaleć, bo przy samych postaciach majstrować mu nie pozwolono. Chociaż pewnie i tak by nie chciał.
Czy ja się przejmuję, że w przygotowaniu jest jeszcze siedem tomów kolekcji Don Rosy? Nie, niespecjalnie. Dwa następne (w większości) zawierają Życie i czasy Sknerusa McKwacza, które akurat już znam i radzę poznać każdemu miłośnikowi komiksów, czy kaczorki kocha, czy też nie. Jest to opus magnum tego twórcy i najbardziej gorliwy list miłosny do twórczości Carla Barksa. Przyznam jednak, że nie wiem, czy Wujek Sknerus i Kaczor Donald dobiją się na dłużej do mojej komiksowej plejlisty. To się jeszcze okaże, choć na pewno jakoś specjalnie od tych cieszących serce opowiastek stronić nie będę.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
O pierwszym tomie serii Wujek Sknerus i Kaczor Donald możecie przeczytać TU.