Zdziczenie – absolutnie przepięknie zilustrowane i niegłupie sci-fi
Jeśli nie chcecie mieć popsutej niespodzianki, co na Was czeka w Zdziczeniu, ale macie ochotę na absolutnie przepięknie zilustrowane, niegłupie science-fiction, które przy odrobinie spostrzegawczości odkrywa swoje drugie dno, to umówmy się tak: bierzcie na moją odpowiedzialność, wszystkie zażalenia przyjmuję na… klatę. Zanim uciekniecie, jeszcze jedno ostrzeżenie. Przed lekturą nie czytajcie tych notek z tylnej okładki. Jeśli zaś chcecie się dowiedzieć, jak mi się czytało Zdziczenie, to trzymajcie się poręczy, bo poniżej od spoilerów aż będzie huczało.
Komiks napisany przez parę scenarzystów, Bajrama i Mangin, zaczyna się przy kryzysowym lądowaniu pewnego statku badawczego na nieznanej oceanicznej planecie. No bo sory, chyba nikt nie chciałby czytać o tym, jak kapsuła sobie leci poprzez pustkę i absolutnie nic się nie dzieje (jeżeli na pokładzie są miłośnicy Odysei Kosmicznej 2001, to zwracam uwagę na fakt, że domyślnie komiksy nie są dostarczane z muzyką klasyczną). Nawet taka Podróż Siódma wprowadza kryzys związany z samotną podróżą w obliczu pętli czasu.
Zdziczenie od pierwszego kadru oddziałuje na czytelnika kolorem i nie zmienia się to do samego końca. Na początku z planety pogrążonej w ciemności wyziewa czarna pustka. Później ilustracje koją pięknem błękitnej laguny, a gdy zwiedzamy wyspę w dół (bo w bok się nie da, dookoła jest tylko ocean), to odkrywamy jej kolejne poziomy. Zielony, przepiękny ogród, mroczną studnię z ogromnymi kołowrotkami wzbudzającymi wiatr i ogniste dno wulkanu.
Wokół Pani Kapitan gromadzi się załoga statku. Miller jest nawigatorem, Ellis to sztuczna forma życia (ach, jak ja uwielbiam te roboty), Tafsir to egzobiolog, Malika jest Panią Doktor, a Hiroshi to oficer ochrony posiadający doświadczenie piętnastoletniej służby w armii. No i pięknie. Wypisz wymaluj modelowa załoga okrętu, w której każdy ma swoją unikalną umiejętność i funkcję.
Akcja rozpoczyna się od katastrofy, po której statek zostaje zatopiony, a załogę ratuje kałamarnicowo-ośmiornicowa forma życia zamieszkująca ocean. Po wyjściu na brzeg ekipa natyka się na… ludzi. I to mówiących w ich języku (czyli jak to na frankofona przystało: po francusku). Zaczynają się mnożyć pytania. Skąd oni się tu wzięli? Czemu nie szukali pomocy? Czemu nie chcą wrócić do domu? Od ilu lat tu tkwią? I kto to jest ten Wszechwielki, dla którego codziennie wykonują pracę, dedykują życie i robią tylko to, co dla niego jest przydatne (w tym rozmnażają się).
Każda z wymienionych wyżej krain jest zaludniona, każdy z ludów wykonuje inną pracę, ale każdy z nich wydaje się mieć potężnie spraną jaźń, w której na pierwszym miejscu jest Wszechwielki. Podróż załogi statku badawczego odbywa się wg schematu odkrywania, z tym że (tu widoczny jest wyraźnie szkielet opowieści) ekipa wykrusza się sukcesywnie. Szereg każdego ludu zostaje zasilony przez jednego z załogantów. Oczywiście efekt roju, wpływający na umysły, nie działa na Ellis, sztuczną formę życia, przez co historia ma dodatkowy smaczek. Gdzieś pomiędzy widocznie zarysowanymi kastami, żyje na marginesie lud wolny, który, aby utrzymać trzeźwość umysłu, musi żyć w nieustannym cierpieniu.
Trochę o wadach, te co prawda są mikroskopijne, no ale są. Scenariusz, mimo że robi na mnie ogromne wrażenie (prawie po równi jak olśniewające ilustracje), posiada kilka niedoróbek. Trochę nie rozumiem, czemu Ellis nie mogła zmienić kolizyjnego kursu statku, wprowadzonego na samym początku przez nawigatora. W sumie nie wiem też, po co Wszechwiecznemu (specjalnie nie odkrywam kim on jest) te wszystkiego ludy i ich praca, skoro istniał na oceanicznej planecie na długo przed pojawieniem się ludzi. Z technikaliów, szkoda, że onomatopeja skandowana przez lud nie została przetłumaczona i w kadrach pojawia się „le grand tout”, wielka całość, czyli jak mniemam Wszechwieczny właśnie.
To wracam do zalet, bo teraz to, co najlepsze. Dobre sci-fi ma to do siebie, że daje się interpretować. Dno Zdziczenia można spróbować przebić na kilka sposobów. Kasty można porównać do żywiołów ziemi, wody, powietrza i ognia. Dość łatwo to przełożyć też na poziom eschatologiczny. Lud ziemi, zaraz pod nim zielony raj, wiejący pustkami czyściec i wyłożone lawą piekło. Wszechwieczny daje wolną wolę, ale ceną jest kontakt z cywilizacją spoza planety. Pasuje, w końcu z żadnymi obcymi dotąd się nie skontaktowaliśmy, prawda? Czy Zdziczenie można interpretować jeszcze inaczej? Pewnie tak. Czy w ogóle trzeba? Niekoniecznie, ale to aż samo się prosi. Sprawdźcie sami, co ma dla Was ta opowieść.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Elemental za udostępnienie egzemplarza do recenzji, a i wielkie brawa za użyty papier, bo jest kapitalny!