9 godzin recenzja
Magenta King i Wydawnictwo Mandioca w nowości pt. 9 godzin zabierają nas w podróż do Tokio. Jest to stolica i największe miasto Japonii, które formalnie miastem nie jest. Od 1 lipca 1943 roku ogłoszono je prefekturą metropolitalną. Na ulicach Tokio przebiega jeden z najbardziej popularnych maratonów ulicznych na świecie, choćby z tego powodu chciałbym tam się kiedyś wybrać. Było również organizatorem letnich igrzysk olimpijskich w 1964 roku i będzie ponownie w 2020.
Problem jest taki, że aby wziąć udział w Tokyo Marathon trzeba mieć jeszcze trochę szczęścia, bo uczestnicy są losowani. Oczywiście są też inne powody, by odwiedzić Tokio, które to jest szalenie popularne turystycznie (w 2018 Tokio odwiedziło 12,12 mln turystów z całego świata), bo i jest co oglądać (m.in. Tokyo Skytree, Pałac Cesarski, zabytkowe świątynie buddyjskie, chramy shintō, muzea, obiekty kultury, parki). Już nie możecie się doczekać podróży? Wystarczy otworzyć wspomniany komiks.
Tokio Hotel
Planowanie zwiedzania oddalonego miasta należy rozpocząć od wyznaczenia miejsca na bazę wypadową, zwaną zwyczajnie noclegiem. Tu podpowiedź mamy w samym tytule komiksu, bo 9 godzin koresponduje z hotelami kapsułowymi, w których zostać można na czas nie dłuższy niż ten wymieniony w nazwie komiksu. Goście mają możliwość odświeżenia się pod prysznicem, po czym ładują się do ciasnego, klimatyzowanego, trumnowatego pomieszczenia na odpoczynek. Szybko można sprawdzić, jak dalece jesteś zmęczony i czy nie masz skłonności klaustrofobicznych. Zalety? Jest kilka. Taki hotel zajmuje ekstremalnie mało miejsca, może być umieszczony na lotnisku i nie trzeba wcześniej rezerwować w nim pobytu (choć w komiksie Magenty rezerwacja pojawiła się, by drgać na niepewności bohaterów).
Epitety, które pojawiają mi się w głowie, gdy myślę o tego typu rozwiązaniach? Dziwny, osobliwy, japoński. Niewątpliwie Japończycy są mistrzami w wymyślaniu takich rozwiązań, które budzą u nas, Europejczyków raczej mieszane uczucia i wzbudzają lekkie niedowierzanie wymieszane z obrzydzeniem. Innym tego przykładem jest grająca i myjąca to i owo muszla klozetowa. Różnice kulturowe między nami a Japończykami są tak ogromne, że wątpię, abyśmy kiedykolwiek pojęli ten naród łącznie z ich wynalazkami. Trudno jednak odmówić im tego, że są specjalistami od minimalizacji oraz wykorzystywania każdego centymetra zatłoczonej powierzchni. Brawo – chyba.
Magenta King wysyła dwóch rysowników w podróż marzeń. Określenie rodzaju tejże robinsonady należałoby opisać jednym z powyższych epitetów. Para bohaterów wpada jak śliwka w kompot wplątując się w grę złośliwego ducha Tengu, zaklętego w tamagotchi w kształcie Astro-Boya. Jaką Japonię można zobaczyć w komiksie? Otóż taką, która istnieje tylko i wyłącznie w wyobraźni brazylijskiego autora komiksów. Osobliwą…
9 godzin
Powiem szczerze, aby napisać ten tekst, musiałem przeczytać 9 godzin dwa razy (i kilka razy jeszcze przekartkować). Mimo że bohaterowie (technicznie) grają w grę, pokonując kolejne jej etapy, to w komiksie na dobrą sprawę nie dzieje się za wiele. Bitki pokazane są tylko poprzez migawki, a całość, choć poparta przez wątek fabularny, przypomina trochę szkicownik albo brudnopis. Uwaga: jest to celowy zabieg autora, wyjaśniony w dodatkach. Magenta King po kilku latach tworzenia komiksów złapał się na rzemieślnictwie, podpatrując, że najlepsze pomysły pochowały się w jego albumie do szkicowania, a były zbyt szalone by je wydrukować. 9 godzin to jedyny album, w którym nie odczujecie większej różnicy między treścią główną a dodatkami. No dobra, może trochę za bardzo dramatyzuję.
Lubię twisty, więc, co nader jasne, przypadł mi do gustu dość nieoczekiwany i inteligentny zwrot fabularny, który znajdziemy pod koniec upływu 9 godzin. Pozwolę jednak, abyście odkryli go sami, bo jest uroczy. Wspomniałem, że w komiksie niewiele się dzieje. Tu muszę się wam przyznać, że uwielbiam filmy z taką właśnie leniwą atmosferą. Pierwszy obraz, który skojarzył mi się po otwarciu komiksu, to Lost in Translation, wykwintnie przetłumaczony przez polskiego dystrybutora jako Między Słowami. Mianowników wspólnych między 9 godzin a tym filmem jest sporo. Tokio, atmosfera odosobnienia, osobliwość miejsca, a przede wszystkim Bill „mother f*cker” Murray. Nie można też zapomnieć o Dniu Świstaka, który też został sparafrazowany w komiksie 9 godzin.
Co więcej? Musicie sprawdzić sami. Ciekawostki? Nawiązania do kultury Japońskiej, jest sporo przypisów z tyłu albumu. Reszty trzeba szukać, przebijając się przez gąszcz rozchwianych kresek. Chyba warto, myślę, że wrócę do tego komiksu, jak tylko nabierze trochę mocy na półce. Przyznaję, podobnego zeszytu (nie)kolorowego do tej pory nie czytałem i prędko raczej na taki jak ten nie wpadnę. Pożegnałbym się, ale lepiej zrobi to Czarodziejka z Księżyca, robiąc maślane oczy do Taksida – widzicie ją już, prawda?
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Mandioca za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
O innych pozycjach Wydawnictwa Mandioca przeczytacie na czasnakomiks.