Trillium Walentynkowa Recenzja
Był czas, że ciągałem żonę po interesujących mnie kinowych seansach i tylko po takich. I takim sposobem biedaczysko wynudziło się siermiężnie na Hostelu, przespało połowę Sin City, czy błąkało się w chmurach razem z Birdmanem. Dziadek czas musiał sporo piasku przesypać w swojej klepsydrze, abym zrozumiał swój błąd. W końcu lepsza połowa przestała mieć ochotę wychodzić ze mną na jakiekolwiek filmy. Wtedy w mojej głowie pojawiło się hasło – kompromis. Zaproponowałem, abyśmy wybierali seanse na przemian, i dotyczyć to miało zarówno dużego jak i małego ekranu. Szybko poczułem różnicę, i w nastawieniu żony, i w swoim. Okazało się, że mi też większą frajdę sprawiają lekkie, romantyczne filmy w stylu Facet na miarę, Sierra Burges jest przegrywem, choć czas przyznać, że od dawna jednym z moich ulubionych jest Zakochany bez pamięci. Ten szczególny film z Jimem Carreyem jest niezwykle zgrabnym połączeniem filmu romantycznego i kina fantastyczne-naukowego. Jego odpowiednikiem w świecie komiksu jest Trillium Jeffa Lemira, w którym nitka romantyczna wpleciona jest w podróż między gwiazdami.
Odyseja Kosmiczna Romea i Julii
Bolesna, niemożliwa, dramatyczna, taka jest romantyczna miłość. Czy można wyobrazić sobie większą granicę dzielącą zakochanych, niż zrobił to Sheakspeare? Czy może być coś trudniejszego do pokonania niż dwie rodziny, toczące spór od zawsze? Oczywiście, że tak! Na doskonale znaną historię należy nałożyć wątki fantastyczno-naukowe. Miłość ma do pokonania w tym przypadku nie tylko konflikty dwóch środowisk, ale też jeszcze lata świetlne przestrzeni oraz 1876 lat różnicy między liniami czasu wydarzeń. Brzmi skomplikowanie prawda? Mistrz Jeff Lemire tka siatkę uczuć, niczym najprzedniejszy pająk, uwijający się z pajęczyną, a czasu w obu przypadkach jest nie wiele. Ostatnią barierą do pokonania, jest bariera języka, ale z tym to akurat zakochani zmagają się od zawsze. Nawet jeśli mówią tym samym językiem, zdaje się, że słów używają zgoła inaczej i w innych znaczeniach.
Język obcy(ch)
Jeff Lemire w ośrodku historii umiejscawia piramidy Majów oraz rasę obcych Atabhitian. Ich język przedstawiany jest tajemniczym pismem, które jednak da się odcyfrować. Pod koniec tomu znajdziemy alfabet, po zapoznaniu z którym okazuje się, że Atabhitianie mówią tak naprawdę po angielsku. Szkoda, że Kanadyjczyk nie poszedł dalej, jak Tolkien z językiem elfickim, czy Czarną Mową. Albo Dr Marc Okrand tworząc język klingoński dla Star Treka. Mimo to zdania zapisane dziwnymi znakami, przypominającymi hieroglify, lub inne rysunki na ścianach, robią wrażenie i potęgują klimat tajemniczości.
Wymalowana uczuciowość
Jeff Lemire wspiął się na wyżyny kreacji w Trillium. Komiks wręcz emanuje emocjami, mieni się różnymi kolorami, nie wypełniając przestrzeni jedną solidną barwą. Uczucia jaskrzące się w tej historii mają tak jak w życiu, mnóstwo odcieni. Tą różnorodność oddaje Hose Villarubbia i jego sztuka akwalerowa, tak rzadko używana w komiksie. Może i słusznie, bo dzięki temu dzieło Lemira robi jeszcze większe wrażenie. Gdy przecinają się ścieżki dwóch, niezależnych światów dochodzi do całkowitej rewolucji, przewartościowania znanych definicji, odwrócenia biegunów. Komiks jest idealnym medium, aby to wszystko wyrazić, choć sposób w jaki kadrami zamieszał autor, nikomu jeszcze nie przyszedł do głowy. Trillium nie czyta się przewracając zwyczajnie kartki, nieraz komiks trzeba obrócić, zacząć czytać w drugą stronę, wracając do stron, które mieliśmy już za sobą. Ech, wariactwo. Z drugiej strony tak to już jest z zakochanymi.
My Precious
Trillium to miłość od pierwszego zakochania, pierwszym co mnie uderza to smaczek fantastyczno-naukowy. Pozostała przy życiu garstka populacji ludzkości szuka lekarstwa przeciwko zabójczej zarazie. Nad ich głowami wisi czarna dziura, co przywołuje same dobre wspomnienia z Interstellar. Autor doskonale dobrał składniki i wyważył tempo opowiadania historii. Ciężkie działa przeznaczenia wytoczył przeciwko niczego nie spodziewających się Niki Tensmith i Williamowi Pikowi. Kilka głębokich spojrzeń w oczy, próba porozumienia się, dotyk rąk. Te kilka godzin sprawiają, że oboje kładą na szali swoje całe, naznaczone cierpieniem życie. Wszystko w imię jednego przeczucia, które ich połączyło. Trillium to miłość od pierwszego zakochania, ale nie marzę o polskim wydaniu. Czemu? Sięgnijcie po oryginał, aby się przekonać. Trillium to uczta dla oka i dla duszy.
Sylwester