Osiedle Swoboda. Centrum dla fanów serii jest, bez dwóch zdań, pozycją obowiązkową. Dla niezaznajomionych, ale zachęconych stąd czy owąd prosta instrukcja: kupić wszystko razem, w pakiecie, ino czytać zgodnie z kolejnością publikowania, bo postacie nie są już ponownie przedstawiane, trzeba je znać. Warto je znać, tak ogólniej ujmując.
Haszcze fanboystwa
Ta seria to mój gateway drug w kwestii polskiego komiksu dla dojrzałego czytelnika. Czytam, co czytam, bo przeczytałem pierwsze Osiedle. Nostalgia z tego faktu płynąca nie raz wylewała mi się uszami. Po każdej nowej zapowiedzi od autora kawał czasu chodzę nakręcony jak maturzystka na studniówkę. Osiedle Swoboda. Centrum dostałem w prezencie od Ukochanej i wchłonąłem przy najbliższej sposobności – jak spała. Pierwsze wrażenie? Graficznie zupełnie inny świat, czy raczej światy. Fabularnie niby podobnie, ale widok z zupełnie innej strony, do tego większość historii rozgrywa się naście lat w przód. Złożyło się to razem na moją małą dezorientację po pierwszej lekturze. Chwila, to już nie to samo Osiedle? W teorii, owszem, zapowiedzi mnie na to przygotowały, ale w praktyce wyszło, że oczekiwałem tego samego, tylko jeszcze więcej. Otrząsnąłem się z nostalgicznego zalewu poprzedzającego odfoliowywanie albumu, przemieliłem sobie w głowie porządnie zawartość, przeczytałem raz jeszcze i dopiero w pełni doceniłem.
Dresiarskie gawędy
Osiedle Swoboda. Centrum to trzy dłuższe komiksy i kilka shortów. Tydzień SKS, trzonowa historia, do tego otwierająca album, to pełnokrwista Swoboda x lat później. Wrażliwość autora na zmiany w mentalności blokowych rodaków wciąż niebywała. Satyra na poziomie, warstwa językowa bez grama sztuczności, wszystko to żywe frazy, które z powodzeniem moglibyśmy włożyć w usta mijanym przechodniom. Wszystko po staremu. Przy pierwszej lekturze uderzyła mnie pewna naiwność, bo inaczej wyobrażam sobie oddolne próby resocjalizacji lokalnych dresów przez równie lokalną społeczność, a taki tu mamy wątek. Olewam to jednak ku chwale opowieści, bo hej, przecież o takie wątki tu chodzi! Tak komiczne jak i abstrakcyjne historie, gdzie jednocześnie głowisz się jak to byłoby możliwe i dusisz śmiech, a w międzyczasie przemyślonka. Fikcja w realiach bliźniaczo podobnych do Twoich, a przynajmniej okolicznych. Widzę umiejętne wplecenie fabuły w leniwie rozwleczone pogaduchy przy piwku. Widzę niemiłosiernie zapadające w pamięć wulgarne tekściory i absurdalne wydarzenia rozgrywające się w tle. Humor połączony z rzeczową refleksją na temat naszej rzeczywistości. Dobre, nowe Osiedle ja widzę. Inna perspektywa naturalnie pojawia się z wiekiem u autora i to dla nas wybitnie na plus, bo dostajemy nowe tematy, za to w starym, lubianym stylu. To samo co kiedyś, pod kątem formuły, ale powiew świeżości na poziomie treści powalający.
Osiedle Swoboda. Centrum – Zagranica
Tytuł jest nieprzypadkowy. Osiedle Swoboda. Centrum dotyka kwestii związanych raczej z większymi aglomeracjami i niekoniecznie ich peryferiami. Modne kawiarnie, pary homoseksualne, kobiety waleczniejsze od mężczyzn, chlanie w klubach, zamiast w plenerze, medialne przekręty, tego typu sprawy. Dotyka to też precyzyjne określenie, bo komiks właśnie tylko zanęca czytelnika w pewne rewiry, jedynie podpowiada, co na ten, czy inny temat można pomyśleć. Szczególnie co o tym czy owym myśleć mogą osiedlowe knury. Bardzo to zgrabnie wyszło, takie wyrwanie blokersów z korzeniami i posadzenie na zupełnie innej ziemi. Znane już postacie przekonują się, czy istnieje świat poza ławeczką-mekką, a niektórzy dostają też twarde veto na ucieczkę przed dorosłością. W tytułowej historii obserwujemy, jak Kundzio wraz z nowymi kolegami radzi sobie wywijając nieprzeciętne numery dla większej publiczności niż ta osiedlowa. W trzeciej natomiast z tych dłuższych opowieści dostajemy małą zapowiedź kolejnego komiksu, co powitałem ogromnym wyszczerzem, ale przede wszystkim poznajemy kolejną miejską legendę (czy nawet… trzy?), do których przyzwyczaił nas Śledziu – Niedźwiedź kontra Papa Stajlo. Rzecz ma związek z centrum miasta i wielkomiejską modą. Kawał fikcji na granicy realności, ale po rechocie pozostawiający specyficzne: kurwać, przecież mnie to może jutro spotkać!
Poszerzanie horyzontów
Fajnie wypada fakt, że znane już postacie zderzają się ze zmiennością świata, dotykającą każdego bez wyjątku, a narysowane są na różne nowe sposoby. Cienkopisy, brush peny, cyfrowe pędzle, do tego zupełnie inna kreska niż w pierwszych komiksach z serii. Osiedle Swoboda. Centrum to przegląd możliwości autora. Mnie oczywiście w zalewie nostalgii to zgrzytnęło, ale po kolejnej lekturze jestem jak najbardziej za. Niesamowicie charakterystyczny styl, do rozpoznania z naprawdę dużej odległości. Obłe kształty, parę maźnięć, a dynamika aż zadziwiająca, do tego klarowność tych rysunków. Przykładowo – czapka policjanta nie ma wyraźnego napisu “Policja”, ale widzisz go tam wśród tych paru kresek. Podstarzały dresik uczący dzieciaki bitki zgina się jakoś karkołomnie, nienaturalnie, do absolutnie niemożliwej pozycji, ale z tego przerysowania, gdzie stopa jest wielkości małego palca, wynurza się wręcz ruchomy kadr. To jest po prostu świetne opowiadanie obrazem, w przypadku Śledzia nie bycie dosłownym szczególarzem, tylko granie na archetypach, które i tak mamy w głowach. Facet rysuje młodego brodatego baristę i daje mu wyłącznie niezbędne wyróżniki, resztę dopowiadamy sobie sami. Na koniec słów kilka o shortach. Shorty są krótkie i dobre, spójne z klimatem poprzednich komiksów. Jest chamski dowcip, jest też chwila zadumy. Tyle, bo to shorty. Osiedle Swoboda. Centrum to świetny album i dowód na to, że rodzimi artyści dojrzewają, a po Produkcie zostało coś więcej niż tylko nostalgia. Niech żyje polski komiks, siewka!