Sandman. Koniec Światów. Tom 8
Sandman. Koniec Światów to jeden z tych tomów, w których tytułowy Władca snów pojawią się raczej okazyjnie, a całość ma swego rodzaju antologiczny charakter, być może najsilniej zaznaczony spośród dotychczas wydanych zbiorów.
Ów Koniec Światów okazuje się zaś tajemniczą gospodą, w której to rezydują dość osobliwe postacie z różnych zakątków czasu i rzeczywistości. Nie tylko sami bohaterowie absorbują tu naszą uwagę, ba, oni sami w sobie nie są tak interesujący, jak serwowane przez nich opowieści. Co w takim razie znajdziemy w ósmym już tomie jednej z najsłynniejszych serii starego Vertigo?
Czerwcowa noc, podróż samochodem do Chicago, tajemnicza anomalia wywołująca śnieżyce – oto okoliczności, w jakich poznajemy „ziemską” parę bohaterów – Branta i Charlene. Ledwie poznajemy tę parę przyjaciół, a już dotyka ich nieszczęście, ulegają bowiem srogiemu wypadkowi, który poturbował przede wszystkim żeńską bohaterkę. Zdesperowany Brant zabiera swoją towarzyszkę i rozpaczliwie szuka kogokolwiek, kto byłby w stanie zaoferować im pomoc. W końcu, po rozpaczliwej próbie zerwania się z zaśnieżonego terenu, Brant odkrywa pewną gospodę, w której to spotyka na wskroś dziwaczne postacie, dające azyl zarówno jemu, jak i jego towarzyszce.
Nie zdradzając dalszych losów tej dwójki, mogę jedynie dodać, że Brant po kilkunastogodzinnym śnie dołącza do tajemniczej grupy, która, tak jak już wspomniałem na początku, sprawia wrażenie bycia kółkiem kreującym niecodzienne historie. Wbrew przypuszczeniom, tematyka opowieści nie ogranicza się do tego, w jaki sposób każdy z przedstawionych bohaterów trafił do enigmatycznej gospody (w zasadzie taki charakter ma poniekąd raptem jedna z nich). Każdy z bywalców lokalu ma do zaoferowania swoją własną historię, stanowiącą przy tym osobny rozdział komiksu. Nie są one jednak ze sobą w żadnym w stopniu ze sobą powiązane ani w kontekście miejsc akcji, jak i postaci.
Przedstawieni bohaterowie trafili do tytułowego Końca Światów zupełnie nieintencjonalnie, a niemal wszystkie rozdziały (z wyłączeniem ostatniego) są niczym innym, jak efektem ich gawędziarstwa. I tak w ten oto sposób poznajemy rozmaite opowiastki o marynarzu ukrywającym swoją prawdziwą tożsamość, mieszkańcach krainy, w której specjalnością jest wyszukany pochówek, czy też mieście, które…śni. Są to oczywiście tylko przykłady, natomiast Gaiman jak zwykle nie ogranicza się do konwencjonalnego sposobu opowiedzenia historii, aplikując kilka nieszablonowych zabiegów, jak wspomniane już miasto, bądź motyw opowieści w… opowieści (skojarzenia z Incepcją jak najbardziej na miejscu). W tym wszystkim próbuje się odnaleźć nasz bohater o ziemskim rodowodzie, jednak jego wątek niestety nie kończy się do końca po jego myśli.
Pytacie, gdzie w tym wszystkim Morfeusz i co to w ogóle ma z nim wspólnego? Prawdę mówiąc… niewiele. O ile sama fabuła, miejsce akcji i postacie nie są bezpośrednio powiązane z perypetiami Nieskończonego, tak ton tych historii, sposób prowadzenia narracji oraz mnogość metafizycznych wątków sprawiają niejako wrażenie, że mamy do czynienia ze swego rodzaju dodatkiem do głównej sagi. Sandman. Kraina światów wpisuje się w to idealnie, każdy rozdział zaś daje nam do zrozumienia, że jest to ponowna już w serii próba rozszerzenia tego rozległego uniwersum o kolejne wyimaginowane krainy.
Osobiście bardzo doceniam to wydanie. Każdy rozdział ma coś do zaoferowania, rzucając w nas w kompletnie różniące się od siebie realia. Żadna z tych historii nie prowadzi do jakichś banałów, nie ucieka również w próby taniego moralizowania. Część z nich służy wręcz tylko temu, by wprowadzić te wszystkie abstrakcyjne motywy, niemające żadnego większego przesłania i Gaiman absolutnie się z tym nie kryje. Nie ma tu w sumie nawet konkretnej myśli przewodniej, jakiegoś wspólnego mianownika, czy czegoś co by spięło to wszystko w jakąś fabularną klamrę. Nie taki jest cel tego wydania, a brak większego udziału samego Sandmana nie jest tu bynajmniej wadą.
Nie oznacza to również, że mamy do czynienia z komiksem, który można oskarżyć o brak własnej tożsamości. Ten tom podkreśla jak żaden inny, jak ulotny, a wręcz (tu ładne słowo opisujące moje doznania z lektury) efemeryczny charakter ma ta seria. Sandman jest bowiem taki jak nasze sny- intensywny, dziwaczny, na swój sposób niedający o sobie zapomnieć, a jednak głowa nieprzygotowana na takie osobliwy ciąg zdarzeń może szybko wyprzeć je z pamięci, zostawiając jednak po sobie wyraźny ślad.
Szczerze polecam ten komiks nie tylko entuzjastom serii, ale również i tym, którzy nie mieli jeszcze z Sandmanem styczności, a chcieliby wziąć któryś z tomów w ramach próby zmierzenia się z tą legendarnym cyklem. Dodatkowo sam komiks nie jest jakiś specjalnie długi, więc będziecie mogli sobie relatywnie szybko odpowiedzieć, czy styl tego scenarzysty wpisze się w Wasz gust. Sandman. Koniec Światów jest wręcz wizytówką twórczości Neila Gaimana, natomiast sam autor już zawsze będzie dla mnie symbolem niczym nieskrępowanej wolności twórczej.
Scenarzysta: Neil Gaiman
Ilustrator: Michael Allred, Mark Buckingham, Tony Harris
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sandman
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 168
Oprawa: twarda
Druk: kolor