Wyobraźcie sobie komiksowy świat, gdzie superbohaterów jest zaledwie garstka. Kilkoro wybitnych indywidualistów, zwanych przez ludzi CUDAMI, każdego dnia stara się obronić świat przed złem. Ich nieliczne siły muszą wystarczyć niemal do wszystkiego, w tym nawet do odparcia globalnej inwazji demonów. Wyobraźcie sobie produkcję spod znaku DC Comics, która zaczyna się od porażki tych najpotężniejszych. Zajrzyjcie do Earth 2, świata, jaki nastał po śmierci Supermana, Batmana i Wonder Woman.
Na początek, należy podkreślić, że poświęcenie bohaterów nie poszło jednak na marne. Inwazja została zatrzymana, chociaż straty wśród cudów były dużo większe. Wymiar Earth 2, bo w tym uniwersum przyjdzie poruszać się czytelnikowi opuściły również dwie wspaniałe heroiny: Super Girl i Huntress. Druga ziemia, po wielkiej wojnie zostaje niemal bezbronna. Porządku na świecie pilnuje międzynarodowy sojusz, wsparty ogromną armią. Wojskowi zdają sobie jednak sprawę z tego, że świat potrzebuje cudów. Chociaż usilnie starają się stworzyć swój własny oddział metaludzi, to pewne jest to, że potrzeba tu czegoś więcej.
Starzy w nowej formie
Reset multiversum DC Comics przyniósł niemalże komiksową śmierć jednej z najstarszych grup superbohaterów. Mowa tu oczywiście o Justice Society of America dla której zabrakło miejsca w The New 52. Niby część jej członków zyskała solowe serie w ramach nowej serii wydawniczej, tak jak np. Hawkman czy Mister Terrific, ale to jednak nie było to samo. Niektórym czytelnikom ciężko było przyjąć odejście takich ikon, jak Jay Garrick czy Alan Scott. Jakby nie było, chłopaki kopali tyłki złoczyńców przez dobre 70 lat, a słuch po nich zaginął. Jednak po kilku miesiącach stosowania nowej polityki wydawniczej ekipa z DC doszła do wniosku, że mimo wszystko warto wrócić do korzeni, chociaż styl w jakim tego dokonano ciężko nazwać tradycyjnym. I dobrze!
Przenikanie się starych i nowych herosów od zawsze było swoistą bolączką (a może właśnie zaletą?) multiversum DC. W The New 52 problem ten rozwiązano w bardzo zgrabny sposób, tworząc spójne fabularnie Earth 2 i umieszczając tam nowych, starych bohaterów. Od samego początku mieliśmy kilka przeniknięć między światami, ale przynajmniej na razie nie ma tu żadnego międzywymiarowego bałaganu. W pierwszym albumie tej serii czytelnik dostaje tak naprawdę tylko origin nowej grupy herosów. Nowej, bo mimo że bohaterowie
wzorowani są na legendarnych postaciach (i nazywają się tak jak oni), wyglądają i zachowują się zupełnie inaczej. Jay Garrick, zamiast sędziwego dziadka wszystkich speedsterów jest zagubionym w życiu nastolatkiem, Atom jest żołnierzem do zadań specjalnych na usługach rządu, Alan Scott został natomiast… gejem. Nie wszystkie te zmiany przypadły mi do gustu (zwłaszcza ta ostatnia), ale trudno odmówić pomysłowości scenarzyście. Razem z w/w trojką, ramię w ramię walczy także Hawkgirl, która ma nieco z Batmana, a przez to o Sokolicy czytelnik nie wie zbyt wiele. Na mnie jednak jakiegoś specjalnego wrażenia nie wywarła.
Wonders of the World kontra Solomon Grundy
Cała paczka spotyka się dosyć przypadkowo, a drużyna (na razie tylko tymczasowa), jaką tworzą powstaje głównie w jednym celu – uratowania świata przed Solomonem Grundy. Ten, w wersji Earth-2, nie jest tylko nieśmiertelnym zombie. Tutaj jest czempionem mistycznej mocy zwanej The Grey, dzięki której stanowi przeciwnika niemal nie do zatrzymania. Ma to dość sensowne wytłumaczenie w fabule, a dość powiedzieć, że jego nominalnym przeciwnikiem jest Green Lantern. Szalonej historii nie ma co się tu spodziewać, ale całość jest bardzo spójna, a jak na origin – ciekawa. Stanowi idealne wejście do dalszych, naprawdę fantastycznych zeszytów. Scenarzysta James Robinson odwalił kawał fenomenalnej roboty, a mimo, że ukazało się już kilkanaście numerów, to seria pozostaje ciągle w jego rękach, co w przypadku The New 52 nie jest taką oczywistością.
Oprócz tej gromadki, czytelnika z pewnością ucieszy obecność takich postaci jak Mister Terrific, Sandman, a w kolejnych numerach także Doctor Fate (kapitalna historia z przepięknymi rysunkami; Nicola Scott rysuje prawie całą serię, a robi to fenomenalnie), Red Tornado czy Steel. Wszyscy czytelnicy, którym brakowało tych herosów, powinni być usatysfakcjonowani. Wszelkie zmiany, których dokonano są dobrze przemyślane (poza gejem Lanternem, tego nie rozumiem), a fabuła prowadzona jest w taki sposób, że ciężko narzekać. Z czystym sumieniem polecam ten komiks każdemu miłośnikowi komiksu. Starym wyjadaczom, żeby spojrzeli na odświeżone eksponaty, a nowym czytelnikom, żeby zobaczyli, że Barry Allen i Hal Jordan nie byli pierwsi w swoim fachu .