Justice League International. The Signal Masters. 1

    Dziś parę słów o pewnym niedocenionym tytule z cyklu The New 52: „Justice League International. The Signal Masters”! Myślicie, że jedna Liga Sprawiedliwych rozwiąże problemy całego świata? Jasne, że nie. Obecnie oprócz ekipy Supermana działają drużyny: Dark (magiczna, z Constantinem) i amerykańska (rządowa z Martian Manhunterem). Kilka dobrych miesięcy temu świat mógł jeszcze podziwiać w boju JLI i to jej chcę poświęcić swoją uwagę.

    Międzynarodowa liga została powołana przez Narody Zjednoczone z kilku prostych powodów. W obliczu ciągłych zagrożeń i nikłej skuteczności wojska, ONZ potrzebowało czegoś co poprawi ich wizerunek. Pozwoli na zażegnanie kryzysu, a jednocześnie będzie świetnie wyglądało PR-owo. Ważną kwestią dla przywódców z całego świata pozostawała możliwość kontrolowania poczynań takiej grupy. Zespół Supermana był niezależny, a politycy nie mieli żadnego realnego wpływu na ich działania. Dlatego zdecydowali się zbudować swój bohaterski skład od podstaw. A ten wymagał nie lada kombinacji – z jednej strony siły ognia, z drugiej zaś uległości wobec władz.
Kolorowa zgraja
       Na lidera nowopowstałej grupy został wybrany Booster Gold. Nie będę krył, że bardzo lubię tę postać i jej niezbyt skomplikowany origin. Dla tych, którzy nigdy wcześniej się z nim nie spotkali, powiem że to podróżnik w czasie, który przybył z XXV wieku do naszych czasów, by przy wykorzystaniu tamtej technologii zostać superbohaterem i… zbić dobrą kasę. Booster fruwa, generuje pola energii, strzela promieniami, a na dodatek zazwyczaj pomaga mu mały robot Skeets, którego uwielbiam, ale niestety w albumie, który czytałem, miał tylko krótki epizod. Cały myk tego komiksu polega na tym, że złoty chłoptaś kompletnie nie nadaje się na lidera i dopiero uczy się tego fachu. Może nie jest to historia od zera do bohatera, ale w tę stronę to zmierza.
    Drużyna, którą przychodzi mu kierować to raczej zbiór indywidualności. Różni ich wszystko: poziom mocy, charaktery i oczywiście narodowość. W końcu to team ONZ. Skład JLI tworzą:
  • Guy Gardner, czyli jedna z Zielonych Latarni, znany przede wszystkim z mocno upierdliwego charakteru; jak się możecie domyślać niezbyt widzi mu się podleganie Boosterowi, z czego jest wielce niezadowolony i swoim stylu kreuje się na gwiazdę – miodzio;
  • Vixen – czarnoskóra wojowniczka, która dzięki totemicznym mocom może korzystać z mocy zwierząt, trochę brakuje mi jej pazura, lepiej prezentowała się w JLA vol. 3, ale tam dręczyły ją dużo poważniejsze problemy, trudno też zapomnieć o jej romansie z Johnem Stewartem w Justice League: Unlimited;
  • Fire i Ice – dwie gorące panie, z których jedna tworzy zielony, plazmowy ogień, a druga generuje lód, piękne tło dla historii, bo na pierwszoplanowe postacie to one się nie nadają, chociaż mają dobre momenty;
  • Rocket Red – czyli jak niektórzy twierdzą ruska wersja Iron Mana. Blaszak przypadł mi do gustu ze względu na jego wschodnią mentalność, wychwalanie Mateczki Rosji oraz przezabawny konflikt z chińskim członkiem ligi;
  • August General in Iron (co za głupie imię!) – to chiński superbohater, jeden z członków Great Ten, facet najogólniej rzecz biorąc jest żywą zbroją, w dodatku korzysta z laserowej dzidy, chociaż teoretycznie nie wyróżnia się swoją mocą, to doświadczenie wojskowe, mądry tryb rozumowania i cytowanie Sztuki Wojny sprawiły, że pokochałem tę postać;
  • Godiva – piękna blondyna o kapitalnych kształtach, skłonności do kokietowania i długich włosach, które wykorzystuje do walki, jak sama mówi zajmuje się przede wszystkim drobnymi kieszonkowcami, a Liga to nie jej poziom, chciała sobie zrobić tylko reklamę.
      W dodatku wokół całej tej bandy kręci się jeden członek niezrzeszony, a mianowicie Batman. Bruce jak zwykle nie ufa nikomu i sprawdza poczynania ONZ, a jednocześnie uczy nową grupę bohaterskiego fachu.
Pierwsza misja
       Całkiem przypadkiem złożyło się, że pierwsza misja nowej drużyny okazała się konfliktem na kosmiczną skalę. Z jednej strony fajnie, bo herosi mogą się wykazać, z drugiej jest to totalną bzdurą, że przy tak nikłym poziomie mocy nie decydują się na wezwanie teamu Supermana. Ale takie bzdury to standard w klimatach superhero.
       Za fabułę „Justice League International. The Signal Masters” odpowiada dobrze wszystkim znany Dan Jurgens, którego uwielbiam za stworzenie postaci Dommsdaya. Historia zawarta w JLI jest w miarę spójna, a całą akcję nakręcają świetne dialogi. Zresztą trudno żeby od Batmana i Gardnera wiało nudą, nie? Nad grafiką natomiast siedziała cała masa ludzi. Ołówek to ekipa Lopresti i Castiello, tusz Ryan i Acunzo, a kolorami zajęła się grupa Hi-Fi. Całość robi naprawę dobre wrażenie, a szczególnie wygląd postaci. Jedynie mógłbym się przyczepić do kamiennych potworów, ale za to na Godivę patrzy się aż miło : )
Żarło, a zdechło
      Na koniec o tym, dlaczego serię uważam za niedocenioną. Sam jestem nią oczarowany. Nie jest to może super hit, ale „Justice League International. The Signal Masters” naprawdę solidny komiks. Poza tym sprzedawał się całkiem dobrze. Mimo to po 12 zeszytach i jednym annualu seria została zamknięta. Daje to nam tylko 2 albumu, przy czym w drugim mamy zmiany w składzie. Fakt zawieszenia wydawania serii można tłumaczyć na kilka sposobów, choćby przez to, że JLA, które wystartowało wkrótce po zamknięciu tej serii, lepiej wpisało się w wojnę o Puszkę Pandory.
      Na okładce „Justice League International. The Signal Masters” możemy zobaczyć fragmenty kilku recenzji. Jeden z nich brzmi tak: „This book was so much fun” i naprawdę trudno się z tym nie zgodzić. Jeśli uwielbiasz poznawać nowych superbohaterów, to jeden z najlepszych możliwych wyborów.

Share This: