In Memoriam – Stan Lee
Stan Lee miał swój niewątpliwy udział w położeniu podwalin pod dzisiejszy przemysł komiksowy. Patrząc obiektywnie, bez tego człowieka obrazkowe medium nie byłoby prawdopodobnie tak rozwinięte, ani globalnie spopularyzowane, a przynajmniej nie nastąpiłoby to tak szybko. Rozpoznawalny nawet dla komiksowych laików, fanom nie pozostawał obojętny. Jak warto go zapamiętać i dlaczego?
Stan Lee – ambasador komiksu
Zagraniczne media po śmierci The Mana masowo przywołały jedną z jego wypowiedzi: „Zwykłem wstydzić się, że byłem tylko scenarzystą komiksowym, podczas gdy inni ludzie budowali mosty, albo wybierali kariery lekarzy. W końcu jednak zacząłem uświadamiać sobie: rozrywka jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu człowieka. Bez niej byliby okropnie rozdrażnieni. Czuję, że jeśli potrafisz zapewniać ludziom rozrywkę, robisz coś dobrego”.* Stan Lee na kluczowych etapach swojej kariery zaczął podchodzić do tworzenia komiksów, jak i do samego medium, z dużą pewnością siebie, z szacunkiem i bez kompleksów. Nie dawał się stygmatyzacji, czego możemy mu pozazdrościć do dziś. Chyba każdy z nas, komiksiarzy, spotyka się na co dzień z niesłusznie lekceważącą postawą wobec obrazkowych historii. Stan Lee dostrzegał w komiksach dużą wartość, widział je jako coś bardzo pożytecznego. Mówiąc dzisiejszym językiem, trzeba by go nazwać potężnym influencerem.
Stan Lee – od pucybuta do milionera
Może nie dosłownie, ale droga do stania się międzynarodową ikoną popkultury i zgromadzenia fortuny była, naturalnie, dość długa. Stan Lee zajmował się pisaniem nekrologów, był „panem kanapką”, czy zwykłym chłopcem na posyłki. W Timely Comics (później Marvel Comics) udało mu się zatrudnić jako pomocnik dzięki wujkowi działającemu w branży. Mieszanka szczęścia i talentu pozwoliła na rozwój w wydawnictwie. Do trzeciego numeru Captain America Comics z 1941 roku napisał tylko dialogi. W latach 50. tworzył scenariusze do popularnych wówczas romansów i westernów. Dopiero w latach 60. powstawały rewolucyjne opowieści o bohaterach z niezwykłymi zdolnościami i całkiem zwyczajnymi problemami. Pod względem skali i znaczenia dla mas, popularność tych historii porównywało się nawet z Beatlemanią. Stan Lee urodził się w 1922 roku, zatem w momencie przeobrażania i napędzania rozwoju biznesu komiksowego w Stanach (przy jednoczesnym wypychaniu własnego portfela) miał już ponad 40 lat. Kolejny inspirujący przykład osoby, która osiągnęła sukces (chociażby finansowy) później niż młodsze pokolenia zwykły oczekiwać. Warto o tym pamiętać.
Niezależność twórcza
Zanim zaczęły się gościnne występy w hollywoodzkich (i nie tylko) produkcjach, wędrowanie po imprezach, konwentach oraz odbieranie przeróżnych wyróżnień i honorów, Stan Lee odwalił jeszcze kawał dobrej roboty dla komiksu. W 1971 roku historią Green Goblin Reborn!, opublikowaną w The Amazing Spider-Man #96, scenarzysta przeciwstawił się cenzurze spod znaku Comic Code Authority. Była to pierwsza fabuła wyraźnie potępiająca, ale jednocześnie dokładnie ukazująca sposób zażywania narkotyków od czasów wprowadzenia ograniczeń komiksowych treści. Uważa się ją za bezpośrednio skutkującą wprowadzeniem zmian w sztywnych i surowych regulacjach wydawniczych. Stan Lee zajmował się też przez wiele lat stronami klubowymi Marvela, gdzie przy okazji starał się wzbogacać słownictwo swoich młodych odbiorców, pisząc nieco wymyślnym językiem. Większość amerykańskich czytelników traktuje te tych teksty co najmniej tak nostalgicznie, jak Polacy strony Marvel Arka z TM-Semic.
Spuścizna
Stan Lee jest określany ojcem tzw. Marvel Method, pewnego sposobu tworzenia komiksów, w którym scenarzysta ściślej współpracuje z rysownikiem. Początki medium miały bardziej przemysłowy, taśmowy charakter. Scenariusze były wyłącznie początkowym etapem produkcji, po którym półfabrykat oddawało się do obróbki w ręce kolejnych specjalistów – rysowników, inkerów itd. Stan Lee stosował holistyczne podejście, współpracę na kilku etapach twórczych. Dzięki niemu mainstreamowe komiksy powstają teraz w bardziej przemyślany i dopracowany sposób, łącząc biznesową konieczność podziału pracy z dopracowaniem pomysłu właściwym dziełom w całości przygotowywanym przez jednego autora. Co zaś tyczy się autorstwa komiksów, marvelowska metoda uniemożliwia przypisanie całościowej proweniencji poszczególnych postaci konkretnym artystom. Między innymi dlatego Stan Lee spopularyzował charakterystyczne i standardowe już dzisiaj ramki z nazwiskami twórców, wkomponowywane w kadry na pierwszych stronach.
Kontrowersje
Osobiście uważam, że warto utrzymać wiecznie uśmiechniętego Stana Lee w pamięci jako osobę, która ubarwiła nieco naszą rzeczywistość. Nie stworzył, lecz współstworzył wiele ikonicznych bohaterów komiksowych. Był zębatką w sprawnym mechanizmie Marvela, nie jedynym odpowiedzialnym za sukces. Umiejętnie kreował swój wizerunek i korzystał na tym – zgoda. Nie sądzę jednak, żeby skupianie się na walce z jego gloryfikacją było czymś powyżej walki z wiatrakami. Celowa zmiana historii w powszechnej świadomości to zadanie wymagające mnóstwa czasu i wysiłku. Tutaj mamy raczej do czynienia z procesem samorzutnym, z ogólnospołecznego punktu widzenia. Stana Lee nikt nie idealizuje w celu odebrania splendoru jego niegdysiejszym współpracownikom. Moloch, jakim od lat jest Marvel, do pełni sprawności potrzebował najwidoczniej kogoś a to za sterami, a to w procesie twórczym, a to w funkcji reprezentatywnej. Stan Lee był kimś więcej niż maskotką drużyny, zdecydowanie bardziej pasuje do niego określenie duszy zespołu. Nic dziwnego, że jest wychwalany.
Ku pamięci
Wyobrażasz sobie, żeby ktoś wytykał Arkowi Wróblewskiemu, że TM-Semic to nie tylko jego robota? Stan Lee tworzył komiksy, nie tylko je wydawał, brał udział w rynkowych potyczkach na najwyższym szczeblu, działał w o wiele większej skali. Nie uważam za potrzebne skupianie się na tym, że kooperował z wieloma innymi ludźmi, przecież to oczywiste. Wytykanie tego jest równie zbędne, co bezowocne. Wszyscy, których Stan Lee obchodził, sami na to wpadli. To naturalne, że nie pamiętamy nazwisk wszystkich współpracowników znanych sportowców, czy muzyków, a nikt się jakoś nie dopomina o należny im szacunek. Gdyby The Man przyjechał na festiwal do Łodzi, ustawiałyby się do niego rekordowe kolejki. Zasłużenie.
Konrad
*Tłumaczenie własne. Cytat oryginalny: „I used to be embarrassed because I was just a comic book writer while other people were building bridges or going on to medical careers. And then I began to realize: entertainment is one of the most important things in people’s lives. Without it, they might go off the deep end. I feel that if you’re able to entertain, you’re doing a good thing”.