Kult Kogi Thuna to drugi komiks z Conanem w roli głównej, jaki czytałem w życiu. Jest to też początek drugiej, nowej marvelowskiej serii o barbarzyńcy, którą możemy już czytać po polsku – Conan. Miecz Barbarzyńcy. Piszę więc z pozycji osoby nie znającej Cymeryjczyka niemal wcale, ale też do takich czytelników w dużej mierze kierowany jest ten album. Przygoda w świecie fantasy, a na pierwszym planie jedna z ikon gatunku.
Kult Kogi Thuna ma charakter legendy
Nazwiska, tak scenarzysty Gerry’ego Duggana, jak i rysownika Rona Garneya, nic mi nie mówiły. Kojarzyłem za to… kolorystę, Richarda Isanovę. Oczekiwań więc zbytnich nie miałem, no, może poza tym, że przekonałem się wreszcie do czytania przygód Conana i liczyłem na solidną bitkę w świecie magii i miecza. Jeśli coś Ci świta, kiedy patrzysz na ten album, przypomnij sobie, jakie znasz komiksy Alexa Rossa. Ten pan raczył stworzyć tutaj przepiękne okładki, ociekające epickością i znakomicie spinające całość. Kult Kogi Thuna jest więc ładnie spiętą, pięciozeszytową opowieścią, która ma charakter legendy, jaką mogliby sobie ustnie przekazywać mieszkańcy zapomnianych krain, które przemierza Conan. Tak przynajmniej sugeruje zakończenie. Reszta jest jak najbardziej standardowa pod kątem narracji. Nie wiem, na ile jest to specyficzne jak na erę hyboryjską, czyli uniwersum naszego barbarzyńcy, ale dla mnie wygląda, jakby historię można było osadzić w dowolnym świecie fantasy. No, dark fantasy. Nie widzę tego w kategorii minusów, absolutnie, po prostu stwierdzam, że jest całkiem generycznie, a czasem lubię przeczytać coś, po czym wiem, czego mogę się spodziewać. Wadzi mi jedynie momentalna przesada w nadludzkiej potędze Conana, rzucającego ludźmi na duże odległości, albo funkcjonującego bez wody cały miesiąc.
Kult Kogi Thuna to pokaz kunsztu kolorysty
Jak ze scenariuszem, tako i z rysunkami. Ogółem nic ponadprzeciętnego – oczywiście poza okładkami Rossa, te są świetne. Szkice Garneya są proste, wręcz momentami prowizoryczne. Kult Kogi Thuna to pokaz kunsztu kolorysty, Isanove ewidentnie mocno się starał. Kolory nadają rysunkom wyraźniejszej trójwymiarowości, naturalności, pojawia się więcej światła, bryły bardziej się komplikują. Wystarczy spojrzeć na dowolny kadr ze zbliżeniem na twarz. Z drugiej strony, gdyby kolorysty w ogóle nie było, w wersji czarno-białej Garney mógłby się bronić. Marvel oczywiście musi spełniać amerykańskie standardy zakładu produkującego komiksy, więc bez dodatkowych barw ani rusz, a w efekcie jest, jak jest. Podziwiam, że Isanove chciał tu sprawę pokomplikować, wznieść na wyższy poziom, ale wygląda mi to na niefortunne sparowanie rysownika z kolorystą. Tak jakby Isanove chciał poprawić coś, co nie wymaga poprawiania (ani w ogóle kolorów), albo koniecznie chciał zrobić rysunki po swojemu. Może to był celowy zabieg, ale grube i oszczędne kontury gryzą mi się z wyrafinowaną paletą wypełnień. Gryzą, oczywiście, jak się w nie odpowiednio długo wgapiać, przy szybkiej, niezobowiązującej lekturze nic nie wadzi, a do tego namawiam przy tym albumie. Nie dumać zanadto.
Przystępny komiks (dark) fantasy
Kult Kogi Thuna, potężnego czarnoksiężnika, to główni antagoniści w komiksie. Los Conana splata się również z dwójką postaci, które towarzyszą mu podczas tej przygody. Zawiązanie akcji jest tak skonstruowane, że bohaterowie wręcz muszą kroczyć ścieżką wyznaczoną im przez scenarzystę. Natykają się na różne przeszkody, potrzeba im zarówno sprytu, jak i zdolności bojowych, by na koniec stanąć przed finałowym przeciwnikiem. Brzmi trochę jak sesja RPG, prawda? Ponownie: nie przeszkadza mi to. Przyjemnie jest obserwować nieustępliwego, butnego barbarzyńcę, który z ogromną pewnością siebie kroczy przez najpaskudniejsze nawet lochy (smoków nie ma, ale też jest zajebiście). Wieje mrokiem, jest podstępna magia, a i relacje między postaciami nie są jakieś napuszone, ani sztuczne. Ciężko przywiązać się na dłużej do kogoś poza Conanem, ale też nikt nie drażni. Moralizowania tutaj oczywiście nie ma, ale główny bohater zdaje się momentami propagować ukradkiem samodzielność, wiarę we własne siły i kucie własnego losu. To dobry przekaz. Conan. Miecz barbarzyńcy: Kult Kogi Thuna jest przystępnym komiksem dla każdego, kto lubi stylistykę fantasy. Nie trzeba znać żadnej wcześniejszej historii, czy to komiksowej, czy książkowej, można spokojnie oddać się niezobowiązującej rozrywce na parę chwil.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.