Wielkie Pojedynki Kolekcja. Tom 7. Venom kontra Spider-Man
Venom kontra Spider-Man to siódmy tom komiksowej kolekcji, która znikąd pojawiła się w marketach Carrefour i która wywołała niemałe zamieszanie. Na grupach zawrzało, no bo co to i skąd to? Po ile? Że co? Za jedyne 13,99 można mieć 240-stronicowy komiks? Zaczęły się poszukiwania, by nie powiedzieć, polowania. Głównie dlatego, że kolekcja z początku nie została jeszcze rozdystrybuowana w całej sieci sklepów. Obecnie nie ma problemu, aby kupić wszystkie 10 tomów, spokojnie rozsiąść się w fotelu i zacząć czytać. Tylko od czego zacząć? Dla mnie wybór był prosty.
Co w artykule?
Venom kontra Spider-Man – ach te sentymenty
W pierwszej połowie lat 90. The Amazing Spider-Man był moją ulubioną serią komiksową, którą w owym czasie wydawało TM-Semic. Uwielbiałem rysunki Todda McFarlane’a, Erika Larsena i Marka Bagleya. Etatowym scenarzystą serii był David Michelinie, co miało ogromny wpływ na narrację, bo autor mógł pleść opowieść niczym telenowelę. Mając kilkanaście lat, strony amerykańskiego komiksu wydawane na kiepskim papierze przenosiły mnie w inny świat i były czymś niemalże mistycznym.
Okładka Venom kontra Spider-Man nieco wprowadza błąd, bo można by się spodziewać nieco świeższego pojedynku tytułowych przeciwników. Po szybkim sprawdzeniu co w środku wszystko staje się jasne. Siódmy tom kolekcji zawiera wszystkie pojedynki Pająka, z jego najbardziej jadowitym wrogiem z historii, które mogłem śledzić za dzieciaka w miesięczniku od TM-Semic. No petarda!
Pierwsze pojawienie? – No, prawie
Jedno z moich niewielu rozczarowań z lektury jest takie, że nie otrzymujemy pierwszego pojawienia Venoma, które znalazło się na ostatnich stronach The Amazing Spider-Man #299. Zaczynamy zaraz po. Jubileuszowy zeszyt z trzema setkami na okładce to kawał mięsa, w którym rozwścieczony Eddie Brock, któremu Peter Parker zniszczył karierę reportera, połączony z symbiontem porzuconym przez Spider-Mana tworzą już rozkręconą maszynkę do przeprowadzenia zemsty. Zaczynając lekturę Venom kontra Spider-Man można poczuć się nieco skołowanym, nie wiedząc czemu na pierwszej stronie M.J. jest przerażona i płacze. Jeśli macie pod ręką WKKM 5. Narodziny Venoma, to dobrym pomysłem jest… zacząć od niego. Jeśli nie, to jeszcze nie wszystko stracone, bo redaktor serii wyciąga pomocną dłoń.
Wstęp – czytać, czy nie czytać?
Przyznam się, że unikam wstępniaków. Głównie dlatego, że często można sobie popsuć frajdę z lektury, nadziewając się na spoilery, niczym oliwka na wykałaczkę. W tym przypadku jest trochę inaczej. Jako, że dostajemy pojedynki wyselekcjonowanych przeciwników, a jak się domyślacie, Spider-Man nie okładał się z Venomem co miesiąc (chyba by tego nie wytrzymał), zawartość zawiera dość rozrzucone względem siebie komiksy serii.
Wstęp zbiera wszystkie najważniejsze fakty. Począwszy od tego, skąd wziął się symbiont, jak został kostiumem Spider-Mana, opowiedziano jak David Michelinie wprowadzał powoli Venoma, sprytnie rozsiewając tajemnicze zapowiedzi jego pojawienia. Dostajemy też ostrzeżenie, aby nie polegać na wiedzy zdobytej w filmach, których fabuła jest dość odległą interpretacją.
Zemsta ma jadowite imię
Spider-Man, mimo dość sporej ilości komiksów, w których się pojawił do maja 1988 roku, takiego przeciwnika jeszcze nie miał. Jako że symbiont był dla naszego bohatera przez długi czas drugą skórą, nic ani nikt tak go nie poznał. Nawet ciocia May. Poza tym Eddie Brock wraz z obcym z kosmosu to combo nasączone krzywdą i pragnieniem wendetty. Na dodatek Venom stanowi ogromne zagrożenie, bo Peter nie może polegać na swoim pajęczym zmyśle, ostrzegającym go przed niebezpieczeństwem, śledzeniem, czy obserwacją.
McFarlane vs Larsen vs Bagley
Mimo zaciętych pojedynków na śmierć i życie, tragicznych zakończeń i wydawałoby się nieodwracalnych zranień, Venom wracał na łamy The Amazing Spider-Man niczym niechciana, piekąca wysypka. Oczywiście tylko z punktu widzenia Pajęczaka, bo fani, w tym i ja, byli za każdym razem zachwyceni. Nigdy nie można było być pewnym, jak skończy się kolejne starcie, czy tym razem Spider-Man wygra, a być może ucierpi ktoś z otoczenia Petera Parkera? Dzięki powrotom można było zaobserwować zmiany w podejściu do rysowaniu Venoma, spowodowane sztafetą rysowników.
Z trójki artystów za dzieciaka najbardziej lubiłem McFarlane’a (szaleńczo uwielbiałem Torment, dziś już nie tak bardzo). To przecież on jako pierwszy narysował Venoma, więc chyba najlepiej powinien wiedzieć, jak ma wyglądać. Dzisiaj niestety widzę, jak bardzo Kanadyjczyk nie radził sobie z anatomią, niekiedy Peter wygląda, jakby miał garba, a nienaturalne pozy bohatera huśtającego się na pajęczynie sprawiają wrażenie mocno nieprzemyślanych.
Erik Larsen rozwinął wyraźnie wygląd postaci, dał mu mocno większą japę i sporo dłuższy jęzor. Jako że twórca Savage Dragona włada dynamicznym kadrowaniem, to zeszyty w jego wykonaniu z dzisiejszej perspektywy oceniam najbardziej na plus.
Czuć, że Mark Bagley w The Amazing Spider-Man szlifował dopiero swój warsztat. Mimo że widać już jego niepowtarzalny styl, to dopiero w pajęczej serii Ultimate rysownik rozwinął skrzydła. No, ale i tak szacunek mu się należy za projekt postaci i pierwsze pojawienie się Carnage’a.
Plusy i minusy wydania
Bardzo podoba mi się idea pojedynków, ale jeżeli ktoś chciałby poczytać ciurkiem serię The Amazing Spider-Man, to ma przecież możliwość wskoczenia na epiki, które wydaje Egmont. Kolekcja od Panini sprawiła, choć na krótką chwilę, że mogłem znów poczuć się jak dzieciak. Do tego wydawana jest na doskonałym papierze offsetowym, idealnie nadającym się do przedruku starszych komiksów. Życzyłbym sobie Weapon X w takim wydaniu, bo wersja na kredzie jest ciemna i przejaskrawiona. A w Venom kontra Spider-Man jest wszystko cacy.
Mimo że w stopkach kolekcji można znaleźć znane z TM-Semic nazwiska takie jak Rustecki, czy Wróblewski, to nie obyło się bez pewnych edycyjnych potknięć. Np. nie wiedzieć czemu pierwszy zeszyt rysowany przez Marka Bagleya, przypisany jest Erikowi Larsenowi.
Mimo że zawartość Venom kontra Spider-Man oprócz kilku stron z Annuala ilustrowanego przez Parisa Cullinsa, była mi całkowicie znana, to nie odczuwałem znużenia, a bawiłem się świetnie. Pora na któryś z pozostałych tomów, ale jak tu wybrać, skoro dalej nostalgia nie zadziała? Może pomożecie w komentarzach?
Sylwester
Ciut więcej o kolekcji w gazetce.