Zeszytówki – komiksy wydawane, zwykle w odcinkach, w formie broszurowej. W Stanach, gdzie zawsze było takich najwięcej, standardem jest 32-stronicowa objętość – 22 strony fabuły i 10 stron reklam. W Polsce zaś takich standardów nie mamy, zeszytówki ogólnie nie są już za często wydawane, ale mimo to wiele osób wylewa za nimi łzy. Dlaczego?
Zeszytówki w Polsce
Mainstreamowy komiks amerykański wkroczył do nas na początku lat 90., dumnie prężąc się w formie „podwójnych” wydań. TM-Semic, król zeszytówek, publikował z reguły dwa oryginalne zeszyty w jednym polskim. Ogromne nakłady (w porównaniu z obecnymi) i powszechna dostępność w ciągu dekady przyzwyczaiły czytelników do konkretnych rozmiarów, faktury i zapachu (kto nigdy nie wąchał komiksów, niech pierwszy rzuci kamieniem!). Po okresie rządów giganta (nie mylić z Gigantem), koronę założyła Mandragora. Wrocławsko-warszawskie wydawnictwo funkcjonowało w latach 2001-2008. Zdążyło opublikować sporo miniserii (w formie „pojedynczej”) i zebrać nawet niektóre, wzorem amerykańskich molochów, w wydania zbiorcze. Mandragora wznowiła polskojęzyczną wersję Spawna (od numeru, na którym zatrzymał się TM-Semic), wydała sporo klasyków, ale, podobnie jak abdykant, nie miała już po pewnym czasie wystarczającego popytu. W 2004 roku niemałą nadzieję na kontynuację zeszytówkowego fetyszu (drukując „podwójnie”), dał DK – Dobry Komiks. Inwestycje w marketing nie pomogły i DK szybko padł (w 2005), więc kolejnej intronizacji się nie doczekano, jeno kwiatów na grobie TM-Semic było coraz więcej.
Walka o zeszytówki
W obecnej dekadzie do zrywów niepodległościowych (pod panowaniem twardych opraw, rzecz jasna) można zaliczyć BiałegoOrła, JanHardego, czy Lisa i inne publikacje Sol Invictus. Jako wisienki na torcie – komiksy Łukasza Kowalczuka i zapoczątkowanych ostatnio Turbolechitów KRL-a. Wydawać by się mogło, że zeszytówki umarły w Polsce śmiercią naturalną, jedynie próbuje się teraz reanimować truchło. Brak nam wieloletniej tradycji takich publikacji, Amerykanie zaś mają za sobą długą historię i prosty powód. Komiksy w czasie II Wojny Światowej wydawano tam w formie broszurowej ze względów ekonomicznych. Nie zmieniono modelu sprzedaży, bo czytelnicy najwidoczniej zbytnio przywykli do pierwotnego. Dodatkowo skala zrobiła też swoje. Skoro zatem polscy wydawcy nie mają podstaw do drukowania cieniutkich komiksów, dlaczego wciąż znajdują się zapaleńcy gotowi walczyć o zeszytówki? Powód równie prosty – nostalgia. Tęsknota za TM-Semicowym cycem, z którego mnóstwo czytelników wysysała pierwsze komiksowe historie, nakazuje w przeszłość patrzeć z rozrzewnieniem, w stronę USA z zazdrością, a na wszelkie zeszytówkowe inicjatywy z entuzjazmem.
Melancholia vs pragmatyzm
W mało znanej polskiej serii, Dom żałoby, twórcy dodali strony klubowe, na wzór stron TM-Semicowych (robionych na wzór amerykańskich). Czemu? Z nostalgii. Kiedy już byłem pewien, że zeszytówki to tylko widmo przeszłości – KRL wydał Turbolechitów. Czemu w takiej formie – z nostalgii, jak zgaduję. Duch w narodzie nie zginął. Co jednak z tymi, którzy TM-Semic nie pamiętają, a o Mandragorze, czy DK nawet nie słyszeli? Co z młodszym pokoleniem? Ci prędzej rzucą się do układania kolejnej panoramy (tudzież piramidy) z nierozfoliowanych elementów wielkiej kolekcji, niż zaczną wyczekiwać na kolejne zeszyty nowych serii. Nie mają za czym tęsknić. Ja od TM-Semic zaczynałem, ale jakoś nie brakuje mi zeszytówek. Zdecydowanie wolę czytać zamknięte historie, a jeśli są one elementami tasiemców, to wybieram wydania zbiorcze. Wygodniej się je trzyma, o wiele łatwiej je przechowywać i reklamy nie biją po oczach w środku akcji. Najchętniej wymieniłbym wszystkie swoje zeszytówki na grubsze wersje, co uczyniłem chociażby z Wreckless Wrestlers Kowalczuka. Coraz mniej osób ma u nas ochotę bawić się w folie i kartoniki, nie zostaliśmy wychowani w takiej kulturze jak Amerykanie. Komiksy wolimy raczej ustawiać na półkach, niż je na nich kłaść. Wydawcy wolą sprzedawać mniej komiksów, ale w wyższych cenach. Wszelkie próby odtworzenia przeżyć z dzieciństwa/młodości/komiksowej inicjacji będą tylko tym – próbami. Pojedyncze zeszyty jako takie mają pewien klimat, ale o ich ponownej dominacji można zapomnieć. Zeszytówki na większą skalę do nas nie wrócą i chyba nikt już nie łudzi się, że będzie inaczej.