Bardzo długo zwlekałem, żeby zasiąść do tej recenzji. Otwarta turma dostała ode mnie nie tylko drugą, ale też trzecią szansę. Siliłem się na nabranie dystansu i łagodniejszą ocenę po ponownym przeczytaniu, potem po kolejnym. Niestety – nie jestem w stanie napisać nic dobrego o tym komiksie.
Nie chcę, ale muszę
Otwarta turma to twór Polaka (lub Polki) podpisującego się pseudonimem Ottolch. Zawsze miło jest wesprzeć rodaka w branży komiksowej, a szczególnie miło, jeśli jest to debiutujący autor. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że Ottolch mojego wsparcia w formie pozytywnej recenzji otrzymać nie może, chociaż przed lekturą miałem jak najlepsze chęci. Otwarta turma jest fatalna zarówno w warstwie graficznej, jak i pod względem scenariusza. Ogólne wrażenie jest takie, jakby album ukazał się jeszcze w bardzo wstępnej fazie projektowej, bez posiłkowania się czyjąkolwiek opinią. Wręcz jakby autor pokolorował i wydrukował storyboard.
Zdradzony o świcie
„Psychodeliczna podróż w głąb przestrzeni, czasu i ludzkiej świadomości” – tak wiele nadziei wzbudził we mnie napis na tylnej okładce, tak wiele zdawał się obiecywać, tak mocno zachęcał. „Psychodeliczna podróż” – uwielbiam fabuły, którym można dokleić taką etykietkę. „W głąb przestrzeni, czasu” – dywagacje na temat natury Wszechświata, istnienia? Świetnie, w to mi graj. „I ludzkiej świadomości” – TAK. Świadomość jest tym, co od zawsze fascynowało mnie najbardziej. Jakże ogromny zawód poczułem, kiedy, odłożywszy album, stwierdziłem, że Otwarta turma nie ma nic wspólnego z tym wabiącym zdaniem z tylnej okładki. Brak tam porządnej psychodeli, brak pełnokrwistej podróży, brak też eksploracji fenomenu świadomości.
Otwarta turma to niewypał
Pierwsza rzecz, która okropnie razi, to niedostosowanie formatu do rysunków – komiks jest zdecydowanie za duży, czyta się go jak pod lupą. Druga kwestia to sama warstwa wizualna. Zaczyna się od trzech plansz, które wyglądają jak przygotowane w Paincie. Nie przesadzam, pikselioza bije po oczach. Jeśli to celowy zabieg, to zupełnie nietrafiony. Później linie stają się gładsze, tak jakby reszta albumu została wykonana w innym programie, ale nie oznacza to, że robi się lepiej. Schematyczność, wręcz umowność rysunków przytłacza. Czasem wygląda to jak dziecięce bazgroły, czasem jak bardzo wstępne szkice, a czasem jak zdecydowanie nieprzemyślane i słabe rysunki, wykonane niewprawną ręką. Niedbałość jest dobitna. Jeżeli miała nadać onirycznego klimatu, to się to nie udało. Pełno jest niedokładnie pokolorowanych obiektów i kresek w kontrastujących kolorach, co zapewne miało przysłużyć się cieniowaniu, ale tworzy tylko więcej bałaganu. Do tego za duże dymki, czasami w ponad połowie puste.
Stek bzdur
Otwarta turma zaczyna się od rozrysowanej na kilkunastu kadrach psychodelicznej, czy sennej wizji. Graficznie jest to jednak tak słabe, że człowiek nie ma ochoty drążyć, zastanowić się nad tym, tylko po prostu przejść dalej. Później, niestety, jest gorzej. Miałem ochotę po prostu dobrnąć do finału i mieć to za sobą. Główny wątek, jakim jest podróż w poszukiwaniu planety do skolonizowania, w ogóle nie wywołuje emocji. Tak samo jak motyw z masowym zabójstwem, czy ucieczką ludzkości do świata wirtualnego. Otwarta turma przede wszystkim nie przekonuje graficznie, ale do tego dochodzą też drętwe dialogi i wiele bezsensownych, sztucznych zwrotów. Np. ten o liczbie 1,6, jako występującej w czasie życia bozonu Higgsa. Niepoprawnie językowo i rzeczowo. Moment, w którym jeden z bohaterów rzuca, że „właśnie udowodniliśmy teorię paralelnych wymiarów” całkiem już mnie załamał. Nikt niczego nie udowodnił, po prostu autor na kadrze zaprezentował żółte kółko, reprezentujące portal, z którego wychodziły małe, koślawe ludziki i chciał zafascynować tym odbiorcę.
Otwarta turma – nie polecam
Nie wystarczy rzucić kilkoma mądrymi słowami, żeby stworzyć fabułę science fiction. Trzeba jeszcze sklecić te słowa w całość, osadzić w jakimś kontekście i zainteresować czytelnika, inaczej wykrztusza się pseudonaukową papkę. Otwarta turma w skrócie: ludzkość przesadziła z używaniem VR-u, więc wysłano w kosmos ekipę do kolonizacji innej planety (niezbyt przekonujący związek przyczynowo-skutkowy), która to ekipa została zaatakowana przez obcych, którzy czerpali energię z innego wymiaru, będącego anomalią, w której „powtarza się czas” (brzmi naiwnie i takie też jest), co skutkuje wypluwaniem przez portal z owego wymiaru apatycznych „replikantów”, których trzeba zabić bo są nośnikami czasowej anomalii (też uważam, że to mocno naciągane). Nawet gdyby to był graficzny majstersztyk, scenariusz totalnie skreślałby ten komiks. Skoro jednak jest to graficzna porażka, cóż, nie polecam, szczególnie osobom oczekującym psychodeliczno-filozoficznej jazdy. Od mojej irytacji większe było tylko zdziwienie, że taki album udało się wydać na papierze. Użycie pseudonimu zaś w ogóle mnie nie dziwi.
Konrad
Dziękujemy autorowi za otwartość w obliczu spodziewanej krytyki i udostępnienie komiksu do recenzji.