Czarne Smerfy
A Belgii jestem wdzięczna za czekoladę, frytki i Peyo. A Peyo jestem wdzięczna za Smerfy. Powołując je do życia ponad 60 (sic!) lat temu, podarował mi jedne z najpiękniejszych wspomnień dzieciństwa.
Dziadek nastawiał telewizor (dziadek wszystkie urządzenia elektryczne zawsze „nastawiał”, nigdy „włączał”) na Dziennik pół godziny wcześniej, czyli o 19. Przybiegałam do niego. Siadaliśmy razem w dużym fotelu i oglądaliśmy Wieczorynkę. Moją ulubioną zawsze były Smerfy. W 1997 roku Telewizja Polska wraz z Gazetą Wyborczą zorganizowały plebiscyt „Dobranocka wszech czasów”. Ze wszystkich moich dziecięcych sił zaklinałam rzeczywistość, żeby urocze niebieskie stworki zwyciężyły. Niestety, zajęły drugie miejsce. Druzgoczącą i niezrozumiałą dla mnie przewagą 20 000 głosów wygrał „Bolek i Lolek”.
Komiks w kolorze blue.
Dziś mam lat trzydzieści i trzymam w ręku coś, co obudziło we mnie wszystkie te wspomnienia. Pachnące farbą drukarską, piękne wydanie pierwszego komiksu z serii przygód o Smerfach. Wydawnictwo Egemont zebrało w nim trzy historie: Czarne Smerfy, Latający Smerf i Łowca Smerfów. Wstyd się przyznać, ale Smerfy to zawsze była dla mnie kreskówka. Teraz miałam okazje poznać drukowaną wersję sympatycznych niebieskich stworków i z miejsca przepadłam. Autor pokazuje nam jak rezolutne, acz niesforne Smerfy wykorzystują swój niebywały talent do pakowania się w kłopoty. W zasadzie, gdyby słuchały Papy Smerfa, udałoby im się uniknąć swoich wypadków. I gdyby nie Papa Smerf, nie mogliby wyjść z tarapatów. No, ale czy to nadal byłyby Smerfy, które tak kochamy?
Czarne Smerfy
Wracając stricte do komiksu, który trzymam w ręku: jak już wspomniałam, mamy trzy historie. Jedna o tym, jak wioska Smerfów została zaatakowana przez epidemię czarnych Smerfów, a Papa Smerf rozpaczliwie poszukiwał antidotum na tę przypadłość. Drugi z nich pokazuje nam poczciwego niebieskiego stworka, który postanowił latać i jego (zasługującą na podziw) determinację w dążeniu do celu. Na końcu mamy oddzielną bajkę wprowadzającą nam… a jakże! Gargamela i Klakiera, czyli nasze czarne i jednocześnie niezwykle niezdarne charaktery.
Cały problem Smerfów polega na tym, że nie do końca jestem w stanie określić grupę odbiorców tych komiksów. Coraz młodsze dzieciaki mają dostęp do komiksów przepełnionych brutalnością, więc boję się, że taka kolorowa, beztroska, pozbawiona przemocy (no dobra, raz Papa Smerf sprzedał jednemu Smerfowi kopniaka) historia dla dzieciaków, które w zasadzie wychowują się na Marvelu i DC (które notabene uwielbiam) może okazać się po prostu nudnawa.
Tak czy inaczej, wbrew trzydziestki na karku, ja podczas lektury bawiłam się smerfastycznie, niejednokrotnie prychając śmiechem.
Karo
PS.1. Widział ktoś moją kurę? <3h
PS.2. Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.