Łucznicy

Łucznicy grali przełomowe role w moim życiu. Dzięki Robinowi z Sherwood wprowadziłem się do świata kina dla dojrzalszego widza (nie mylić z dorosłym). Pamiętam jak przepiękny motyw zespołu Clannad – Robin (The Hooded Man) zapraszał mnie przed telewizor. Kilka lat później Robin wprowadził mnie także do półświatka przestępczego spod znaku parodii i męskich rajtuzów. Dzięki jednostkom z łukami pokochałem strategiczne gry w trybie rzeczywistym. Te niby niezbyt silne osobniki były nie do pokonania, jeśli tylko ustawiło się je na wzgórzu. Łucznicy potrafili zmienić oblicze niejednej bitwy w Total War, czy Age of Empires. W końcu odegrali oni też ważną dla mnie rolę w komiksach. Jak to było? Czytaj dalej.

Zanim przejdę do pojedynku łuczników spod znaku mocarnych bander, niekończącego się współzawodnictwa gigantów amerykańskiego przemysłu komiksowego i odpowiedzi na pytanie, kto był pierwszy, Marvel czy DC, przeniosę się do czasu, gdy byłem małym chłopcem (choć nadal jestem niewysoki). Pamiętacie swoje pierwsze komiksy? W tej chwili wracają do mnie moje pierwsze Tytusy (z żelazkiem, maszynką do mięsa i Asizo). Był też Kleks, w towarzystwie Jonków i smok Diplodok. Dziecięce? Tak. Do czasu aż, pewnego ciepłego popołudnia 1989 roku, ciocia Bogusia zamiast czekolady przyniosła mi w prezencie komiks, który miał zmienić postrzeganie przeze mnie tego medium. Może się już domyślacie, był to…

Łucznicy

Thorgal – Łucznicy

Cóż, pisałem wyżej, że lubiłem Robina, człowieka w kapturze, prawda? Jeżeli postawić obok siebie Thorgala z okładki dziewiątego tomu serii i banitę z lasów Sherwood, bez trudu można by wychwycić listę analogii. Czarna szata, średniej długości włosy (za ucho), no i ten łuk. Potraficie sobie wyobrazić, co się działo w mojej głowie, gdy pierwszy raz spojrzałem na okładkę Łuczników? Zwłaszcza, że byłem dzieckiem i naprawdę liczyłem na deficytową w tamtych czasach czekoladę.

Tamtego dnia, w ciągu kilku, kilkunastu minut przebyłem drogę od srogiego rozczarowania do oczarowania w eksplozjach euforii. Thorgal nie przypominał komiksów, które znałem do tej pory. Duży format, namalowana, realistyczna okładka, nawiązania do mitologii nordyckiej, dojrzała historia i femme fatale, Kriss De Valnor (ujawniająca w tym tomie to i owo). Zanim ciotka skończyła odwiedziny, Łucznicy byli przeczytani, a do dzisiaj uważam ten tom za jeden z lepszych w serii i domyślam się, że nie jestem odosobniony. Tak polubiłem duet twórczy Rosiński/Van Hamme, tak bardzo, że przekonałem mamę do kupna innego komiksu ich autorstwa, ale to już inna historia…

Thorgal wydawany jest przez wydawnictwo Egmont.

Łucznicy

Hawkeye – lekkie trafienia tom 2

Purpurowy łucznik pojawił się pierwszy raz na kartkach komiksu w 1964 roku w Tales of Suspense #57. Moje pierwsze spotkanie z Clintem Bartonem zaliczyłem nie w komiksie, a w platformówce Captain America na modnej w latach 90. 8-bitowej konsoli Pegasus. Szczerze, to nie pamiętam czy Hawkeye mignął gdzieś na kartkach TM-Semic, jeśli tak, to epizodycznie. Pierwszy komiks sygnowany jego pseudonimem przeczytałem ledwie kilka chwil temu, ale przed tym, nim Egmont ogłosił polskie wydanie. Ot, taki mój fart, jestem szczęśliwym posiadaczem oryginalnego wydania Oversized – Hard Cover. Cieszę się z tego niezmiernie, ale o tym za chwilę.

Łucznicy

Fraction i Aja stworzyli komiks, który czytałem z wielką (niemalże) dziecięcą ciekawością. Wersja łucznika, wpisująca się w restart serii spod znaku Marvel Now, to opowiedziana z polotem historia zwykłego gościa z sąsiedztwa. Bez supermocy, bez wyrafinowanej technologii, tylko intelekt, siła mięśni i średniowieczna broń. Piękna definicja, którą przełożyć można na walkę ze swoimi przeciwnościami. Czemu wymieniam drugi tom? Podsumowanie serii upatruję w tytułowych lekkich trafieniach. Seria jest lekka w odbiorze, nie trzeba znać tysięcy innych komiksów Marvela. Wątek kryminalny przynosi mnóstwo frajdy. Poza tym, paleta barw miła dla oka, a tym najgorszym złym jest Polak. Cieszę się, że przeczytałem ten komiks w oryginale, bo nie na co dzień spotyka się polskie dymki w amerykańskim komiksie. Nie ma tego wiele, a jak sobie poradził polski wydawca tłumacząc z polskiego na polski, sprawdźcie powyżej.

Hawkeye został wydany przez Wydawnictwo Egmont (a jakże).

Łucznicy

Green Arrow – Kołczan

Odwrócona chronologia, ach to moje życie. Ostatnim łucznikiem (przynajmniej wymienionym w tym tekście) jest Green Arrow. Jednakże to DC zakłada laur zwycięstwa, przynajmniej w kategorii „pomysłu na”, ponieważ zielony łucznik pojawił się po raz pierwszy w More Fun Comics #73 w listopadzie 1941 roku. Na wszystko należy nałożyć fakt, że do odwiecznego konkurenta Marvela zawsze miałem jakoś nie po drodze. Sięgnąłem po Kołczan tylko z jednego powodu, nazwiska scenarzysty, jakim jest Cichy Bob… TFU! Kevin Smith, scenarzysta i reżyser takich filmów jak Sprzedawcy, W pogoni za Amy, Dogma, czy Jay i Cichy Bob Kontratakują. Jednocześnie miłośnik i autor komiksowy. Jako że Diabeł Stróż tkwi w szczegółach, sięgnąłem też po trzeci i czwarty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics.

Łucznicy

Kołczan to całkowite przeciwieństwo purpurowej, powyższej historii. Smith igra z zaułkami wiedzy o serii z głównego nurtu DC. Co chwilę potykałem się o referencje, których nie rozumiałem, bo po prostu nie czytałem tych historii (na czele z kryzysami). Trudno wznieść się przez gąszcz nawiązań, w których Cichy Bob pływa niczym Mały Nemo w toalecie. Co wyciągnąłem z tej lektury? Dość interesującą opowieść o wskrzeszeniu bohatera, walkę z dziurawą pamięcią i brnięcie do sedna tajemnicy. Znajdujemy też odpowiedź na pytanie, czemu bohaterowie z komiksów nigdy nie umierają, a jak wracają, to nic już nie jest takie samo.

Powrót Zielonej Strzały Kevin Smith robi po swojemu i podaje w dosyć interesujący sposób, choć nawiązywanie do komiksów, których nigdy nie czytałem, jest dość męczące. Przez osiem zeszytów drapałem się po głowie, ale jestem zadowolony! Bardzo, bo w dziewiątym zaczynają się Preludia i Nokturny! Historia, która przedstawiła mi komiksy po dekadzie przerwy! Mimo że Kołczan to najmniejszy z wymienionych kamieni milowych, ale na pewno najbardziej śmierdzący (wiecie o co cho?).

Green Arrow pojawił się w Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics wydawanej przez Wydawnictwo Eaglemoss.

To wszystko. To nie wszyscy łucznicy, jakich znam i jacy zmienili moje życie. Pewnie dałoby się wymienić jeszcze kilku, z Legolasem przodującym wśród nich. Dzięki też za dotarcie do tego miejsca, bo to chyba najdłuższy tekst, jaki napisałem na blogu Czas na Komiks, a to jeszcze nie koniec. Mam do Ciebie jeszcze pytanie. Kto spośród tych wszystkich łuczników jest Twoim ulubieńcem?

Sylwester

Jeśli podobał Ci się ten artykuł, zapraszamy Cię TU.

Share This: