Trolle z Troy – niegłupia sieczka
Trolle z Troy to zacne komediowe fantasy dla dorosłych. Komiks opowiada o przygodach tytułowych istot, które zamieszkują świat znany również z innych serii, ale fabuła nie wymaga znajomości żadnego albumu. Po części ze względu na to, że scenarzysta, Christophe Arleston, stawia na humor i wartką akcję, zamiast na ukłony w stronę fanów, czy tkanie powiązań wewnątrz uniwersum, a po części dlatego, że eksplorujemy świat od zgoła innej strony, niż przywykliśmy w przypadku konwencji fantasy. Jest sporo brutalnego, niewybrednego humoru, ale nie tylko, komiks nie jest wyłącznie tępą młócką.
Żarłoczne Trolle z Troy
Clue sprawy zasadza się na tym, że trolle jedzą ludzi. Zamiast więc polowań na paskudne stwory, obserwujemy polowania na głupkowatych przedstawicieli naszego gatunku. Nie czytamy o uwalnianiu “naszych” z rąk plugawych bestii, to plugawe bestie chcą uwolnić swoich pobratymców. Od początku ta niecodzienna perspektywa wywraca utarte schematy i jest źródłem nie tylko wielu żartów, ale też nieustanne unaocznia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Trolle z Troy są brutalnymi siłaczami, rubasznymi obżartuchami i niepoprawnymi ochlejusami, ale też wiernymi małżonkami, czy przyjaciółmi. Nie ma tu absolutnie żadnego studium obcej kultury, różnice pomiędzy ludźmi a włochaczami są pokazywane i przejaskrawiane głównie na potrzeby humorystyczne. Komiks jednak od początku pozwala polubić rasę trolli i przejmować się ich losami na tyle, żeby kibicować im podczas pościgów, czy potyczek. Wczułem się też od razu na tyle, żeby nie żałować żadnego człowieka, choćby najtragiczniej zmasakrowanego w starciu z solidnie owłosioną i uzębioną górą mięśni.
Zaburzanie idylli
Jean-Louis Mourier (rysunki) i Claude Guth (kolory) serwują iście bajkowy klimat. Widoczny od razu francuski styl, wdzięczne, jasne barwy, wszystko współgrające z elementami przedstawionego świata: wioską ukrytą głęboko w lesie, zamczysku potężnych magów, jaskini zdziadziałego pustelnika, czy naziemnymi okrętami napędzanymi pustynnym wiatrem. Trolle z Troy dorzucają jednak w warstwie graficznej sporo kontrastowych elementów, stanowiących o całościowej wymowie komiksu. Kadry z przepięknymi, bajkowymi plenerami usiane są, to tu, to tam, trollami ucztującymi na ludzkich zwłokach. Malutkie i z pozoru milusie stworki okazują się groźnymi drapieżnikami. Walki, których jest tu trochę, są pokazywane w zdecydowanie nie bajkowym stylu. Trolle z Troy walą po łbach maczugami, rozbryzgując mózgi, czy nadziewają na dzidy z głośnym plaśnięciem. Szczerzą się przy tym przaśnie, bo taka ich natura. Na tle typowego świata fantasy autorzy malują historię o dość prostej konstrukcji, ale bawiącą swoją odmiennością. Jest obrazowanie przemocy, jest humor oparty na niej, zdarzyły się też nagie piersi, czy dialogi na temat seksu, ale nie zalewa to czytelnika. Można spokojnie skupić się na żartach i poznawaniu nieznanego, magicznego świata.
Proste, a cieszy
Trolle z Troy nie pretendują do bycia niczym ponad prostą rozrywką dla dojrzałych czytelników. Graficznie album jest bardzo przyjemny, ale nie pozostawia po sobie wrażenia obcowania z wybitnym dziełem. Pod względem scenariusza tak samo, jest jedynie uczucie miło spędzonego czasu, odstresowania. Jak wszystkie jednak komiksy z akcją osadzoną w tym świecie, Trolle z Troy cieszą oko i duszę mnogością fantastycznych krain, zamieszkałych przez równie fantastyczne stwory i wypełnione takimiż pojazdami, czy czarami. Mnie na przykład szczególnie bawił motyw okresowego zelżenia siły przyciągania, wraz z intuicyjnymi konsekwencjami, bardzo sprawnie i szczegółowo ukazany. Generalnie też humor oparty na wrodzonej brutalności i potworowatości trolli do mnie trafiał. Koszmary na temat spacerów po kwiecistych łąkach, lekcje ryczenia w niebogłosy, rozsmakowanie w warzywach jako objaw degeneracji, itp. Trolle z Troy to komiks równie przygodowy, co komediowy, ale nie chcąc psuć zabawy, o tych perypetiach nie wspominam. Starczy powiedzieć, że są na miarę tytułowych kudłaczy: rubaszne, brutalne i wymagające ogromu siły i wytrwałości. Mnie się podobało na tyle, żeby sprawdzić drugi tom (z zaplanowanych trzech, każdy zbierający cztery części oryginalnego wydania).
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Kondej