Frank Miller – Złote dziecko (komiksów)
Mroczny Rycerz powrócił. Ponownie. Nie wiadomo po co, ale skoro tytuł sygnuje złote dziecko komiksów, jakim postrzegany jest przez wielu Frank Miller, to i tak znajdzie się rzesza fanów, która po niego sięgnie. Choćby tytuł był największym gniotem. Autor zapracował sobie na opinię (daaaaaaawno temu), a teraz na niej leci. Wyniósł Daredevila do pierwszej ligi. Cisnął Batmana w mrok. Otworzył ciemne, brudne, wilgotne zaułki Sin City. Rewelacyjne scenariusze, obłędne rysunki, wspaniałe komiksy. Nie ważne co by teraz zrobił, jak nisko nie spadł, komiksiarze sięgną, choćby z ciekawości.
Powrót Mrocznego Rycerza: Złote dziecko
Którym powrotem Mrocznego Rycerza jest Złote dziecko? Jak dobrze liczę, to piątym, wliczając prequel wyjaśniający, czemu Batman musiał wracać (choć nie wliczając All Star Batman i Roku pierwszego). Każdy z tych tomów, oprócz tego, od którego się zaczęło, klasycznego, odczuwam jako wymuszony, tworzony na siłę, choć tym razem jest jednak trochę więcej luzu. Przede wszystkim dlatego, że kolejna kontynuacja jest dużo krótsza niż poprzednie. Mroczny Rycerz Kontratakuje wlecze się przez 256 stron, wywołując u wielu czytelników spazmy agonii (i to już w pierwszej połowie). To nie powstrzymało Franka Millera, aby Rasę Panów napompować do 392 stron. Tymczasem Złote dziecko ma tylko 80 stron i to z dodatkami. Jakość nie ilość? Nie do końca.
Jaki jest tym razem powrót Mrocznego Rycerza? Ano żaden, bo Batman się nie pokazuje. Złote dziecko zdominowane jest przez trójkę bohaterów. Larę, córkę Supermana i Wonder Woman, bardzo krytycznie przypatrującą się ludzkości (dziewczyna jest dość potężna, bo odziedziczyła zarówno moce Kryptonian, jak i Amazonek). Carrie Kelley, która dorosła do roli Batwoman, zaliczając kolejne stadia rozwoju (i Robin, i Catgirl) dostępne w nietoperzej linii uniwersum DC. W końcu Jonathana Kenta, tytułowe złote dziecko, najpotężniejszą postać w całym wszechświecie (przynajmniej w tej wersji). Od Rasy Panów minęły trzy lata, malec trochę już podrósł i zaczyna błyszczeć. Czy brak Batmana jest odczuwalny? Nie, w ogóle. W końcu Batman: Powrót Mrocznego Rycerza i Złote dziecko dzielą 33 lata (uuuu, przypadek?). Skoro do odbiorców dołączyło nowe pokolenie, czas i na zmianę w samym szeregu bohaterów.
Co tam Frank Miller wymodził w warstwie scenariusza tym razem? Coś rewelacyjnego? Nie, nie bardzo. Podczas gdy Jonathan, na spółkę z Larą, ścierają się z Darkseidem, podkręcając poziom mocy i rażenia, Batgirl zajmuje się dużo bardziej przyziemnymi sprawami. Na ulicach wybuchają zamieszki związane z wyborami prezydenckimi, tłum niosący plakaty z wizerunkiem Donalda Trumpa ozdobiony hasłami w stylu „ić stond” atakowany jest przez subkulturę naćpanych, przypominających Jokera chuliganów. Demokracja w praktyce. Tja. Polityczne zabarwienie, związane z realnymi wydarzeniami ze Stanów Zjednoczonych niepotrzebnie odciąga czytelnika od fabuły komiksu, choć i tak nie ma w niej niczego solidnego. Zdaje się, że Frank Miller sam najlepiej napisał sobie recenzję. „To tylko bełkot… wypluwany przez śliniącego się głupca.” Nic dodać, nic ująć.
W Rasie Panów za rysunki głównej serii (bo były jeszcze zaplatacze) odpowiadał Andy Kubert. I tym razem ojciec chrzestny Mrocznego Rycerza ustąpił i wpuścił do swojego świata kolejnego twórcę. Tak jak poprzednio, tak i teraz jest to z wielką korzyścią dla komiksu. Rafael Grampá sprawił, że nie traktuję czasu przeznaczonego na lekturę Złotego dziecka jako straconego. Jego kreska nieco przypomina mi Franka Quitely’ego, dynamicznie kadruje i zasypuje rysunki kreseczkami, co uwielbiam. Ponoć Frank Miller powiedział, że Rafael rysuje Carrie lepiej, z czym zgadzam się w zupełności. Osobiście najbardziej zachwyca mnie Jonathan, latając do góry nogami, z rękami w kieszeniach, wygląda równie zawadiacko co Darkseid (czy Darker Seid). Co prawda artysta tym razem nieco ściągnął cugle, popatrzyłem na jego plansze w Mesmo Delivery, a tam jest jeszcze lepiej. Niech mu będzie, że chciał uczynić spójnym wygląd serii. Widać mocno jak Lara robi te wszystkie dziwne kucki, jak to rysował Frank Miller. Jest strona z ciasnymi kratkami, jak to było w pierwszej części. Trochę szkoda, ale trudno. I tak jest to najmocniejsza strona tego komiksu.
To prawdopodobnie nie koniec Mrocznego Rycerza. Czy Frank Miller będzie chciał jeszcze coś opowiedzieć? Pewnie tak. DC mu na pewno na to pozwoli. Bo czemu nie. Znany, lubiany i to w końcu on stworzył tę część uniwersum, ogólnie brzydką, zdeprawowaną, w której to Batman musi wracać, bo ciągle są jakieś sprawy do załatwienia. Wątpię, ale może jeszcze się wzniesie na swój pełen kunsztu poziom. Na razie zostaje obserwowanie Grety Thunberg nacierającej na Darkseida. Ech…
Sylwester
Spojrzałem w oczy złotego dziecka dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
Mrocznemu Rycerzowi Franka Millera przyglądam się TU.