Ms Marvel. Raz za razem. Tom 10
„Nic nie może przecież wiecznie trwać” śpiewała kiedyś Anna Jantar. To, co się raczyło rozpocząć, ewentualnie dobiega końca. G. Willow Wilson i jej niezwykła (jak bardzo, sprawdź TU) bohaterka rozpoczęły swe barwne przygody w kwietniu 2014, Egmont przedstawił polskiemu czytelnikowi Kamalę w 2017 (lepiej późno, niż później – prawda?). Ms Marvel. Raz za razem. Tom 10. to wydanie zbiorcze zamykające rozdział zarówno w karierze pisarki, jak i zmiennokształtnej superheroiny kryjącej się za klasycznym aliasem.
Stara – nowa superbohaterka
Marvel publikuje swoje komiksy od wielu, wielu lat. Jeżeli liczyć inkarnacje wydawnictwa ze Złotej Ery (Timely i Atlas Comics) to wychodzi już ponad 80. Po tylu obrotach wokół Słońca trudno spodziewać się po nich czegoś nowego? I tak, i nie. Nowy bohater przejmujący istniejący już przydomek to nie innowacja. Czasem konieczność, zwłaszcza że gigant na pewno nie chciałby utracić praw do nazwy tożsamej ze swoim logiem. Zwłaszcza że historia aliasu Kapitan Marvel to prawnicza telenowela, w której brali udział też inni wydawcy, tacy jak Fawcett Comics (Ci akurat na tym całym biznesie nie wyszli najlepiej, bo zbankrutowali) i DC Comics (sprawdźcie Shazama).
Fajny ten nowy… Spider-Man
Kamala Khan, już nie taka nowa Ms Marvel, wniosła do komiksów wielkiego M nową jakość, ale grając na znanych doskonale akordach. Na pierwszym planie staje muzułmańska nastolatka, co nie było aż tak oczywiste w 2014 roku i pachniało nowością. Różnorodności dopełniają orientalne elementy islamu, a umiejscowienie akcji w Jersey City odbiera pompatyczności otoczenia związanej z Nowym Jorkiem. Z drugiej strony za aliasem bohaterki kryje się bogata tradycja, a sam rodzaj problemów Kamali (tych personalnych) od razu przywodzi na myśl Petera Parkera oraz jego szkolne problemy.
Co ma do zaoferowania Ms Marvel. Raz za razem. Tom 10? A całkiem sporo. Przyznam, że nie śledziłem serii. G. Willow Wilson na bieżąco, acz pierwszy tom bardzo mi się podobał. Na pożegnanie autorka przygotowała bardzo zgrabny tomik zapięty w klamrę eksplorującą relacje Kamali Khan z jej przyjaciółmi. Na początku dziewczyna zaprasza swoje koleżanki na „nocowankę”, ale dziwna to imprezka, bo pojawia się Lockjaw i zabiera dziewczynę daleko w kosmos na nieznaną planetę. Zwykła nastolatka? W żadnym wypadku, ale posiadająca problemy takie jak każdy. Zabieg umożliwiający możliwość identyfikowania się z bohaterką? Jak najbardziej.
Na koniec otrzymujemy wspólną przygodę paczki w realiach gier wideo. Jest to niby fajny eksperyment, miło popatrzeć na Ms Marvel w 8-bitowej wersji przypominającej Legendy Zeldy, ale tak trochę szkoda mi takiego zakończenia. Mogłoby odbyć się to na dużo mniej wymuszonym poziomie, ale oczywiście rozumiem i trafiają do mnie te wszystkie nawiązania związane z przechodzeniem leveli, zyskiwaniem odpowiedniego ekwipunku oraz znalezieniem i pokonaniem bossa poziomu. Gdyby nie była to ostatnia historyjka ostatniego tomu to łykałbym jak ryba słomkę wrzuconą do oceanu.
Za to środkową i najdłuższą historią jestem całkowicie oczarowany. G. Willow Wilson wykonuje manewr, który sprawdził się doskonale w Daredevilu, gdy do rysowania serii został zaproszony Frank Miller. Trzeba było ukraść Spider-Manowi jakiegoś złola i zaszczepić go na łamach serii. Po latach taki Kingpin kojarzy się bardziej z niewidomym śmiałkiem niż z pajęczakiem. Ms Marvel staje naprzeciwko Shockera, jednego z cieniasów trzeciego planu, który łupnia dostał już niezliczoną ilość razy. Jak będzie tym razem? Czy Ms Marvel poradzi sobie z nim równie łatwo, jak pozostali kalesoniarze?
W całość wpleciony jest kolejny znany doskonale mechanizm, uzupełniony o jeden trochę nowszy. Gdy wkręcałem się w przygody Spider-Mana w 1993, akurat David Michelinie wymyślił, aby pograć trochę z supermocami pajęczaka i niemalże go ich pozbawić. Chociaż na trochę. W Ms Marvel. Raz za razem eksperyment zaczyna się co prawda pod płaszczem badania możliwości Kamali, a nie rezygnacji z bycia obrońcą uciśnionych, ale efekt jest bardzo podobny. Ms Marvel nie jest sobą, a atak Shockera całkowicie zaskakuje bohaterkę, bardzo podobnie jak inny cienias, Klaw rozbija Daredevila na początku runu Waida.
Najbardziej jednak podoba mi się, że pojedynek Ms Marvel z Shockerem podany jest w sposób zabawny, lekki, pozbawiony epickiego rozmachu i sztucznej buty. Chociaż ten szokujący bandzior może i by chciał zostać arcywrogiem młodej superbohaterki, czytelnik dostaje niemalże casualowe starcie. Pomagają w tym niewątpliwie ilustracje Nico Leona. Lekka kreska, umieszczona gdzieś pomiędzy stylami realistycznym i cartoonowym. Przyjemne, dynamiczne kadrowanie uzupełnione przez szeroką gamę kolorystyczną, bez oczojebnych, męczących barw. To koniec serii, lecz nie koniec przygód Ms Marvel i nie koniec moich spotkań z Kamalą Khan. Chętnie będę wracał do tomów, które już przeczytałem, a przy okazji nadrobię pozostałe.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji