Pingwin. Wszystko co złe. Tom 2
„Pingwin. Wszystko co złe”, to zarówno drugi tom serii o turbo rozpoznawalnym przeciwniku Batmana, jak i drugi komiks Toma Kinga, jaki przeczytałem w tym miesiącu. Czy twórca po otrzymaniu Eisnera za scenariusz staje się człowiekiem-instytucją i zawsze można na niego liczyć? Okazuje się, że niekoniecznie. „Kobietą jutra” jestem oczarowany. „Pingwinem” rozczarowany, bo to jednak średniak. Choć może fakt, że nie patrzę na cały obrazek, nieco zaburza moją ocenę.


Co w artykule?
Dobre strony złego
Oczywiście „Pingwin. Wszystko co złe” ma swoje atuty. Bardzo podoba mi się przedstawienie Oswalda Cobblepota i wyprowadzenie perspektywy poza Gotham. Pingwin został pozbawiony władzy nad światkiem przestępczym przez swoje dzieci. Na emeryturze wiódł spokojne życie. Zmienił się także jego wizerunek. Z demonicznego, budzącego odrazę i strach pokurcza stał się przygarbionym staruszkiem, zasilającym szeregi niepełnosprawnych, którym raczej trzeba pomagać, niż przed nimi uciekać.


„Pingwin. Wszystko co złe” zamyka story arc, i limitowaną serię zresztą też. Trudno mieć pretensje do Egmontu, że wydał historię w kawałku, choć przeczytanie obu tomów naraz jak najbardziej zadziała pozytywnie dla odbioru scenariusza (o pierwszym tomie pisałem tu – KLIK). Pod koniec pojawia się zamknięcie klamry, a scena tonięcia Batmobilu pokazywana jest w charakterystycznej sekwencji. Przypomina się od razu, nawet jeśli wchłaniacie komiksy hurtowo, w ilościach bliskich przedawkowania. Nie polecam, ale wychodzi tyle dobrych pozycji, że nijak się oprzeć.
Powrót… Pingwina
Pingwin powraca i to nie po to, by stać się superbohaterem. Wraca do fachu, z którego jest doskonale znany. Z miłego staruszka staje się znowu potworem. Ale zaraz, zaraz… przecież nawet najstraszniejsze zwierzęta dbają o swoje dzieci, prawda? No tak, ale u Pingwina nie ma taryfy ulgowej, nawet w stosunku do własnych pociech. Odebranie władzy odbywa się brutalnie i z ogromną dozą zdecydowania. I szaleństwa, bo Oswald stawia przy okazji dobro parkowych ptaków wyżej niż troskę o dzieci.
Batman w perspektywie drapieżnika
Jest Gotham, jest Pingwin, pojawia się więc i Batman. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki przedstawia go Tom King, bo pokazuje go jako niezrównoważonego, nasączonego brutalnością typa, prowadzącego negocjacje w taki sposób, że nawet nie wiem, jak „zły” glina wygląda przy nim jak kocurek o ślicznych oczkach. Bruce nadaje się na terapię — i dopiero później może wyjść do ludzi. Odwrócenie perspektywy jak najbardziej pomaga, no bo w końcu stajemy u boku jego przeciwnika, patrzymy z perspektywy drapieżnika, więc punkt widzenia jest dla Batmana niekorzystny.


Graficznie nie mam żadnych zastrzeżeń. Otrzymujemy nowoczesny kryminał zanurzony w cieniach zaułków miasta. Panują spokojne tonacje kolorystyczne: szarości, zgniłe zielenie i brązy. Walka jest zażarta, więc zdarzają się eksplozje, a mocne ciosy podkreślane są czerwienią i to nie tylko dlatego, że tryska krew.
To gdzie są minusy?
No, to całkiem sporo pozytywów ten komiks ma i chyba nawet więcej niż wad. Co mi się nie podobało? Narracja, zwłaszcza w dwóch pierwszych zeszytach tego tomu. To, co pojawia się w prostokątach narracyjnych, strasznie gryzie się z tym, co mają do powiedzenia postacie. Przynajmniej z początku każdą stronę musiałem czytać na dwa razy: najpierw narrację, później dialogi. I to chyba pierwszy raz w mojej historii czytania komiksów. Więc pewnie jest to jakieś osiągnięcie Toma Kinga. Choć prędzej przyznałbym mu za to zgniłego pomidora zamiast medalu.


W dialogach pojawia się ogromna ilość przekleństw. A że jest to linia kierowana do niepełnoletnich nastolatków, wszystkie bluzgi są wyhaszowane. Niby nietrudno się domyślić, co poszczególne postacie mają do powiedzenia, ale po jakimś czasie zaczęło mnie to drażnić. No i ma to wpływ, choć minimalny, na tempo czytania.
Toma Kinga kojarzę z eklektycznością i zazwyczaj mu to wychodzi bardzo, ale tym razem zwyczajnie nie zadziałało. Force of July zostało wplecione w fabułę po chamsku i na siłę, a jakby ich wymazać, odnoszę wrażenie, że scenariusz nic a nic by nie stracił.
Finalnie…
To mógłby być dużo lepszy komiks, a tak jest całkiem niezły. Zwłaszcza jeśli chcecie poczytać kryminał z akcentem przeniesionym na tego złego, zwłaszcza jeśli przeczyta się całą historię naraz. W głowie na pewno zostaną mi ilustracje na całą stronę, na których obydwaj, i bohater, i antybohater ogarniają wzrokiem całe miasto. Jeden chroni niewinnych, drugi zawsze kończy na dnie. Czy to nie zabawne? Raczej nie. Kwa, kwa, kwa.
Scenarzysta: Tom King
Ilustrator: Rafael De Latorre
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont
Seria: Pingwin
Format: 16.7×25.5cm
Liczba stron: 132
Oprawa: Miękka
Druk: kolor
Papier: kredowy
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










