Osiedle Swoboda – nowe wydanie kultowego polskiego komiksu
Po lekturze 25. numeru Produktu obiecałem sobie, że zbiorę archiwalne numery. Cóż, nie zrobiłem tego, może się kiedyś uda, ale i tak robię mały kroczek. Przynajmniej z obeznaniem się z częścią materiału. Na 25-lecie Kultury Gniewu pojawiła się kolejna reedycja. Tym razem jest to „Osiedle Swoboda”.


Witaj na osiedlu
280-stronicowy tomik (no jest co czytać) zbiera epizody, które pierwotnie ukazały się w Produkcie w latach 1999-2004 (bez epizodów Niedźwiedź 78), a materiał uzupełniają dodatki z lat 2009 i 2013-2017. Wychodzi na to, że to już szóste wydanie tego komiksu, pokrywające się z „Osiedle Swoboda 1” z 2020 roku. Dla kogo jest nowe wydanie? No choćby dla takich gapowiczów jak ja, którzy przegapili wszystkie poprzednie wydania i chcieliby zacząć od początku. No chyba że ktoś nostalgicznie wspomina wieszanie plakatów na ścianach, to w nowym wydaniu znajdzie coś, co pomoże mu wrócić do starego zwyczaju. No plakat po prostu.


Kiedyś kolega mi powiedział: Stary, po prostu musisz! I minęło trochę czasu, a nawet całkiem sporo. Na drugim, finalnym okrążeniu jakoś to szybciej mija. I rzeczywiście miał rację. „Osiedle Swoboda” trafia mnie niczym pierwszy album Machine Head. Miażdży melancholią, mimo że wcześniej tego komiksu nie czytałem. Śledziu pokazuje ekipę, w skład której wchodzą Szopa, Niedźwiedź, Smutny i Wiraż. Akcja rozgrywa się gdzieś pod koniec lat 90., więc łatwo mi sięgnąć do wspomnień ze szkoły średniej, do czasów, gdy kumple to był zwyczajnie cały świat. No i zdecydowanie więcej słuchałem wtedy ciężkiej muzy, choć nawet dzisiaj od niej nie stronię.
Subkultury, humor i klimat lat 90.
Oczywiście „Osiedle Swoboda” to nie jest komiks biograficzny czy opisujący prawdziwe wydarzenia, choć inspirowane mogą jak najbardziej być. Najważniejszy jest tu humor, z tym że nie są to ot zabawne historyjki. To raczej młodzieżowy styl bycia powiązany z subkulturami i końcówką lat 90. Energia szukająca ujścia na koncertach, nadużywanie alkoholu i innych używek, wielogodzinne rozmowy i rozkminy (choćby próba znalezienia sensu „Atomówek”), przesiadywanie przed blokiem i bujanie się po imprezach.
Przed lekturą dostałem taką wskazówkę: patrz na grafitti. I w sumie nie wiem, czy znalazłem to, co miałem znaleźć, bo co chwilę tylko świtało mi w głowie: O, słuchało się. O, to było ekstra. Te nazwy znaczyły dla mnie wiele więcej, ich muzyka w jakiś niewyjaśniony sposób łączyła się z krwią, a poszczególne nuty mieszały z kodem DNA. Fajnie posłuchać sobie nowego albumu Gojiry albo Leprous, te kapele wydają świetne płyty, ale ta muzyka nie porywa wszystkiego, czego napotka, niczym wezbrany potok. Ot płynie po szerokości, powoli i leniwie.


„Osiedle Swoboda” to czarno-biały komiks, który trudno do czegokolwiek porównać. To po prostu Śledziu, choć w niektórych powykrzywianych twarzach i ponaciąganych ścięgnach czy wybałuszonych oczach dostrzegam nieco Simona Bisleya, co zresztą współgra z czytanymi nie tylko przeze mnie komiksami z tamtych czasów.
Tęsknota za młodością
Mimo że było ciężko, wiele rzeczy zrozumiałem dopiero po latach, to tęsknię za czasami nastoletnimi i z lekkim rozrzewnieniem wspominam funkcjonujące niegdyś subkultury młodzieżowe. Do wielu aspektów wkraczania w dorosłość wracać bym nie chciał, ale potrafię jeszcze poczuć to, co kapitalnie uchwyca Śledziu. Marsz nowego pokolenia, stare nie tyle zapraszane jest do zejścia z drogi, co dostaje kopa ciężkim butem.
Z piedestału zbijane są dotychczasowe wzorce, choć dotychczasowy porządek nie lubi zmian, więc młodzieńczy płomień jest tłamszony i nie pozwala mu naprawdę zapłonąć. Wiem, że jest to przejaskrawione, ale dokładnie tak się kiedyś czułem. Obserwując przystanek autobusowy widziałem dokładnie to, co zobaczył Śledziu. W końcu na osiedlu dochodzi do znalezienia mentora, ale czy jest prawdziwym mędrcem czy przejedzonym przez używki menelem, to już trudno jednoznacznie orzec.


To nie jest rzeczywistość, ale gdyby na prawdziwym osiedlu miała funkcjonować prawdziwa drużyna Avengersów, to mogliby wyglądać i funkcjonować jak samozwańcza ekipa Mścicieli. Na bank mógłby ktoś wygrzebać ze starych gratów dziadka prawdziwy miecz i nazwać się Rolandem. W końcu romantyzm naprawdę czesał w szkole baniak. Fajnie wypada też łamanie czwartej ściany z kotem, bo te w komiksach bywają rozmowne. Rzeczywiście, nie w tym przypadku.
Kapitalne teksty i humor
No i przede wszystkim „Osiedle Swoboda” to kapitalne teksty, choć ze dwa czy trzy razy zupełnie nie podążyłem za słowotokiem. Nadal jest mnóstwo kapitalnych momentów, a moim ulubionym jest: „Idą trzej muszkieterowie” z genialnym sprowadzeniem do parteru tego spostrzeżenia „A pies?”. Tak się zastanawiam przy okazji, czy wspominać Familiadę, ale chyba nie trzeba.
Mocno się ubawiłem (nie mylić z upaliłem). Zabawa przednia, odpaliłem sobie przy okazji debiut Machine Head. Dawno tej płyty nie słuchałem, a przy „Old” poczułem się ciut staro. Za to równowagę przywraca Śledziu, przypominając o młodości.
Scenarzysta: Michał Śledziński
Ilustrator: Michał Śledziński
Wydawca: Kultura Gniewu
Seria: Osiedle Swoboda
Format: 165×235 mm
Liczba stron: 280
Oprawa: Miękka
Druk: cz.-b.
Egemplarz udostępniony przez wydawnictwo










