Batman. Sekta – W cieniu Mrocznego Rycerza

Był sobie Batman. Biegał uśmiechnięty po mieście w szaro-czarnym nietoperzym kostiumie. Występował w śmiesznym serialu, z wesołą melodią w czołówce (na, na, na, na… BATMAN!), posiadał masę wspaniałych gadżetów, w tym sprej na rekiny. Później (w 1986 roku) do DC przyszedł Frank Miller i sielankę popsuł. Mimo że bohaterowi nie chciało się wracać do mroku, to uciekinier z Marvela zapowiedział Powrót i przemianował go na Mrocznego Rycerza. Takie potężne uderzenie wywołało falę, zmieniło życie bohatera. Cień zalanych czernią zaułków, przemoc i szaleństwo na stale zagościły w serii. Nie dziwi więc, że w wydanym w dwa lata po tych wydarzeniach komiksie Batman. Sekta rozpacz aż wylewa się ze stron.

Batman. Sekta

Wędrówki artystów między wydawnictwami to nic nowego. W końcu ścieżkę z Marvela do DC wydeptał w 1942 roku sam Jack Kirby. Później wskazał też drogę do powrotu. Nie zaskakuje fakt, że okładkę komiksu Batman. Sekta zdobi nazwisko, które mi najbardziej kojarzy się z oper międzygalaktycznych wydawanych przez Marvela. Obok Jima Starlina kolejny mocny zawodnik: Bernie Wrightson, którego kunszt mogliśmy już podziwiać w dwóch przepięknie zilustrowanych i doskonale wydanych albumach od KBOOM (zajrzyjcie tu i TU). Ekipę uzupełnia Bill Wray, odpowiedzialny za kolory, którego praca w omawianym tytule jest równie ważna, co pozostałych.

Batman. Sekta

Batman. Sekta rozpoczyna się niczym najgorszy koszmar. Upiorny, rozpadający się dom zalany w czerwieni zachodzącego słońca zaprasza do siebie. Nie chcesz, ale coś Cię popycha do tego, aby wejść do środka. W środku strachy, upiory, szaleństwo, które ogarnia ciało i umysł. Przewracasz kilka stron i nagle się okazuje, że to był tylko sen, ale rzeczywistość jest jeszcze okropniejsza. Batman uwięziony jest w kanałach, poddawany jest torturom i karmiony narkotykami. Jim Starlin rozpościera przed czytelnikiem horrorowe płaszczyzny (co bardzo pasuje mi do Berniego Wrightsona), a opowieść zaczyna się w stylu Hitchkoka. Od trzęsienia ziemi. No ba, na co komu powolne rozwinięcia, jak można czytelnika uderzyć akcją od razu. Prosto w twarz.

Batman. Sekta – „Witaj w piekle”

Ilustracje wyglądają wyśmienicie, acz nie jest to jeszcze szczyt możliwości rysownika. Po otworzeniu komiksu czuję się jak w domu, wszystko przez to, że zarówno Marvela, jak i DC zacząłem czytać od historii oryginalnie wydawanych w latach 80. i 90., bo to głównie takie przedruki oferowało wydawnictwo TM-Semic. Można by trochę ponarzekać na papier, nie jestem wielkim zwolennikiem kredy, część plansz wyszło trochę blado (tu wina raczej po stronie materiału źródłowego), ale w wielu innych miejscach ilustracje cieszą oko. Uwielbiam rozkładówkę, na której Batman mówi „Witaj w piekle”. Najchętniej obok na półce postawiłbym edycję na grubym papierze offsetowym, w powiększonym formacie i bez koloru, aby pasowała do innych komiksów Berniego Wrightsona wydanych przez KBOOM.

Batman. Sekta

Jim Starlin dobrze radzi sobie z mitologią Batmana, nie zabrakło wydarzeń z Crime Alley, akcent jednak stawia na strach. Wprowadza też zupełnie nowego przeciwnika dla człowieka-nietoperza. Diakon Blackfire deprawuje bohatera, wchodzi do jego głowy, robi z niego marionetkę. W dzisiejszych czasach to nie jest nic nowego, po drugiej stronie barykady w Marvelu Frank Miller zrobił to samo z Daredevilem. Postawił go na skraju przepaści i popchnął w pustkę. Wszystko po to, aby bohater spadł na dno, ale zaraz po upadku powstał i podźwignął się z porażki, a czytelnik ładował swoje baterie zwycięstwem. Z dzisiejszej perspektywy, jest to nieco wyświechtany już mechanizm, ale nadal działa, mimo że nie wywołuje już we mnie tak wielkich emocji jak kiedyś.

Batman. Sekta

Batman. Sekta nie jestem starym komiksem, są dużo starsze, ale poza barierę lat 80. (czasem 70.) rzadko kto się zapuszcza, a przecież komiksy z człowiekiem-nietoperzem wychodzą od 1939 roku. Co ciekawe, na początku postać była mroczna (może nie tak jak teraz, ale jednak). Co się stało? W połowie lat 50. na komiksy została narzucona cenzura, podstawą do takiego działania było twierdzenie, że historie drukowane w kolorowych zeszytach szkodzą dzieciom. Dochodziło do histerii, w tym do publicznego palenia komiksów. Główne ciosy skierowane zostały w stronę EC Comics, które specjalizowało się w horrorach. Od 1956 roku wydawnictwo wstrzymało drukowanie wszystkich serii poza Mad, a konsekwencje odczuło też wiele osób z przemysłu. Niektórzy po prostu przestawili się na działalność innego rodzaju.

Teraz pora by połączyć kropki. Gdzieś u podstaw pojawienia się Diakona Blackfire są działania Kodeksu Komiksowego. Skoro artyści zaczęli sobie coraz bardziej poczynać, pojawiały się poważniejsze treści, Mroczny Rycerz wrócił, można było wytoczyć działa w stronę osób przeświadczonych o swojej nieomylności. Tytuł trochę zmiękcza sprawę, bo przenosi akcent gdzieś obok Kościoła Katolickiego, sugerując odłam, którym kieruje antybohater. Czy Jim Starlin miał na myśli też inną krytykę? Taką, która może być aktualna też dzisiaj? Nie wiem. Autor tego nie komentuje, odpowiedzi trzeba szukać samemu.

Batman. Sekta

Dla kogo jest to album? Dla wielbicieli Batmana. Jest tu mnóstwo mroku i agresji. Jest walka z uzależnieniem od narkotyków, co przywodzi skojarzenia z Batman. Venom. Dla fanów Franka Millera. Czuć fascynację Powrotem Mrocznego Rycerza, m.in. za sprawą wszędobylskich telewizorków komentujących wydarzenia wiadomościami. Dla wielbicieli dobrych rysunków sprzed rewolucji technologicznej. Bernie Wrightson to klasa, warto pamiętać to nazwisko. W końcu dla komiksiarzy, którzy nie uważają, że lata 80. to prehistoria, albo przynajmniej nie boją się zajrzeć do tamtych czasów. Wszyscy, którzy z melancholii chętnie szukają dobrych historii z tamtych czasów, będą się tu czuli jak w domu.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: