DMZ – Manzoku vs Egmont
DMZ to mocne political fiction na temat drugiej wojny secesyjnej w Stanach (już nie do końca) Zjednoczonych. W zamierzeniu autora dzieje się tu i teraz, choć konkretną datę trudno wywnioskować. Wartka akcja w zmiennych proporcjach z reportażową narracją. Bardzo charakterystyczne rysunki, trochę podszeptujące: kochaj, albo spieprzaj. Myślę, że warto dać szansę tej serii, nawet jeśli dzieje najnowsze USA nie są Twoim ulubionym tematem zadumy
Kolejna perełka z Vertigo
DMZ odniosło spory międzynarodowy sukces, zdarzyły się też jakieś nominacje do Eisnera. Ktoś kiedyś górnolotnie nazwał cykl komiksową odpowiedzią na 9/11. Ktoś inny opisał go jako antidotum na foxnewsowe transmisje z cudownych efektów wojny z terroryzmem, obleczonych amerykańską flagą. Nie siląc się na tak mocne słowa, przede wszystkim dlatego, że jeszcze całości nie przeczytałem, przytaknę jedynie tym wszystkim, którzy DMZ uznają za jedną z najważniejszych serii Vertigo. Kawał dobrego komiksu, przy którym nie mogę oprzeć się wrażeniu, że czytam ekwiwalent uzależniających netflixowych fabuł, po prostu w innym medium. Nie jest to ino czysta rozrywka, mocno pobudza do refleksji. Wiadomo, większość dojrzałych czytelników ma już przerobione tematy wojenne, przynajmniej szczątkowe poglądy o polityce i choćby minimalną świadomość medialnych manipulacji, łączących te obszary. Niemniej uważam, że czym innym jest powszechna wiedza o tym, że wojna to niemoralna gra polityczna, a telewizja kłamie, niż zagłębienie się w historii, która czyni te zagadnienia głównymi motywami. DMZ pokazuje punkt widzenia szarego obywatela, który z cudzej woli znajduje się pośrodku konfliktu. Bez fantastyki i bez pardonu.
Wielki powrót
Czytelnicy komiksów z przynajmniej kilkuletnim stażem mogą kojarzyć DMZ z pierwszej próby wydania w Polsce, za którą podziękowania należą się nieistniejącemu już Manzoku. Historia nieopierzonego stażysty-technika ekipy telewizyjnej, który niespodziewanie trafia na ziemię niczyją w konflikcie pomiędzy USA a nowoutworzonymi Wolnymi Stanami, została dwanaście lat temu przedstawiona polskim odbiorcom w postaci pięciu pierwszych zeszytów. Dowiedzieliśmy się wtedy, że Manhattan pozostał strefą niezdobytą przez żadną ze stron w wojnie domowej, uwięzionych zostało tam mnóstwo tak niewinnych, jak i przypadkowych obywateli, a spór jest od lat nierozstrzygnięty. Inna codzienność, priorytety, zagrożenia, waluta, totalnie inne zasady na każdym polu, zupełnie odrębny świat, a główny bohater pośrodku. Skoro już się tam znalazł i względnie wie, jak przeżyć, postanowił pokazać światu prawdę o DMZ – strefie zdemilitaryzowanej w Nowym Yorku. Razem z nim stopniowo eksplorujemy tę wypaczoną konfliktem enklawę. Manzoku zachęciło mnie lata temu kilkoma początkowymi historiami niespodziewanej dla Amerykanów wojny – no bo jakżesz to, na Manhattanie?! Wszak to centrum zarządzania światem, tam rodzą się wszyscy bohaterowie, to miejsce intuicyjnie wybierają nawet kosmici do lądowania! A jednak. Wujek Sam tym razem nie napadł nikogo na obcej ziemi, za to został napadnięty na własnym podwórku przez… drugiego Wuja Sama.
DMZ – porządne wydanie
Nie jestem koneserem materiałów dodatkowych, umieszczanych w wydaniach zbiorczych. Zawsze zerknę na szkice, alternatywne okładki, itd., ale gdyby nagle wyparowały z twardookładkowców, nawet bym nie mrugnął. W przypadku DMZ jednak sprawa ma się inaczej. Od Egmontu dostaliśmy wywiad ze scenarzystą Brianem Woodem oraz materiały opisujące świat niczym w podręczniku do gry RPG. Wywiad znacznie rozszerza spojrzenie na prezentowane dzieło, a pozostałe dodatki pozwalają mocniej wsiąknąć w przedstawioną historię. Opis kilku charakterystycznych miejsc, zorganizowanych grup przestępczych/militarnych, muzyka, jedzenie, książki i ludzie, których można spotkać w DMZ, wszystko spod pióra głównego bohatera jako jego notatki. Przede wszystkim jednak mamy teraz dwanaście pierwszych zeszytów i odłożone przeze mnie niegdyś na półkę wydanie Manzoku wypada znacznie biedniej. Mamy porządną okładkę, lepszy papier, wyraźniejsze kolory i więcej głównego wątku. Manzoku jeno zanęciło kilkoma oderwanymi zasadniczo od siebie opowiastkami z realiów DMZ. Pierwszy zaś z pięciu tomów deluxe od Egmontu nie tylko zachęca, ale też wciąga kilkoma zwrotami akcji, nowymi postaciami, rozwojem tych przedstawionych na wejściu i zaczyna świdrować głowę pytaniami o ciąg dalszy.
DMZ – właśnie, ciąg dalszy!
Wreszcie się doczekałem! Lata temu, jak wspomniałem, seria już mnie do siebie przekonała. Jak to jednak bywa, skończyło się na pierwszym tomie, czekającym smutno na półce. Teraz mam pewność, że cykl zostanie w Polsce domknięty i sam ten fakt mnie cieszy. Uznany scenarzysta świetnie zgrany z rysownikiem, Riccardo Burchiellim, zapowiadają parę ładnych godzin rozrywki na poziomie (możesz kojarzyć duet z Ludzi Północy). Graficznie wszystko mi pasuje, aczkolwiek mam świadomość, że styl włoskiego artysty może irytować zbytnią nonszalancją, momentami sporym przerysowaniem, taką kontrolowaną niedbałością o szczegóły. Idealnie też nadawałby się do Hip Hop Genalogii Eda Piskora, wszyscy tu mają jakieś takie luźne ciuchy i rozbujane ruchy. Ktoś mógłby stwierdzić, że taka kreska pasowałaby lepiej do fantastyki, cyberpunka, jakiejś mniej związanej z naszym światem historii. Mi to jednak współgra ze scenariuszem, w który ciężko uwierzyć za pierwszym podejściem, ale który nie jest aż tak nieprawdopodobny po chwilowym namyśle. Rysunki podkreślają swoistą inność DMZ, jej brutalność, wypaczenie, znakomicie ilustrują zniszczone, brudne ulice. Tej strefy nie zaludniają jedynie niefortunnie uwięzieni pacyfiści. Pełno tam wykolejeńców, którym sytuacja się podoba, mamy pełen przekrój, a to oznacza wymóg wielobarwności. Wielki szacunek dla Briana Wooda za próbę nałożenia ostrzejszej optyki Amerykanom, pokazanie im, że niekoniecznie zawsze będą bezpieczni na kontynencie, który zamieszkują. Zachęcam do sprawdzenia serii, do refleksji na temat mediów, polityki i kruchuteńkiej bariery, jaka dzieli nas wszystkich od czynnego udziału w kolejnej wojnie XXI wieku. W najgorszym wypadku poczytasz sensacyjną serię z wyrazistymi bohaterami, mnóstwem wybuchów, trupów i wulgaryzmów, czyli coś, co podoba się większości populacji.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Kondej