Pierwsza część przygód Silasa ukazała się w Polsce na początku roku i przez wiele osób została naprawdę ciepło przyjęta. Mnie urzekła przede wszystkim kreacja głównego bohatera, detektywa z przeszłością wojskową, który w wyrafinowany sposób potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Ba, odnaleźć nie tylko siebie, ale i całkiem dobre pieniądze. Silas, niczym Arsene Lupin był zarazem dżentelmenem, ale i bezczelnym (chociaż uroczym) człowiekiem. Z uśmiechem na ustach pogrywał sobie ze wszystkimi, jednocześnie zachowując przy tym pozory. Nic w tym dziwnego, że z utęsknieniem wypatrywałem kontynuacji jego losów. I oto jest album: Silas Corey. Siatka Aquilito 2 z 2. Tom 2
Uwaga, jeśli nie czytałeś pierwszej części, ostrzegam – tekst zawiera spoilery
Jak pamiętamy z pierwszego albumu (więcej tu – KLIK), akcja komiksu dzieje się podczas I wojny światowej. Sytuacja na froncie niemiecko-francuskim nie wygląda ciekawie. Oba mocarstwa szukają sposobu na przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę. We Francji różne frakcje polityczne walczą o władzę, a wojna jest dla nich jednym z narzędzi, które można wykorzystać w swojej grze. Nastroje w kraju nie wróżą nic optymistycznego, na domiar złego szpiedzy wrogiego mocarstwa nie próżnują.
W takich skomplikowanych okolicznościach, poznajemy Silasa Coreya – weterana Wielkiej Wojny, obecnie prywatnego detektywa, który podejmuje się ważnej, a tym bardziej ciekawej misji, tj. odnalezienia tajemniczego znaczka pocztowego, od którego zależą losy CAŁEGO państwa. Z racji tego, że spiskowców nie brakuje, główny bohater (jak wydawałoby się) powinien działać przy zachowaniu maksymalnych środków ostrożności. On jednak, z całym jego cynizmem, działa na 3, a w sumie 4 (bo jego własny też się liczy) fronty, grając każdemu na nosie.
Lekka zmiana formy
Pierwszy album skupiony był przede wszystkim na wyeksponowaniu głównego bohatera, który niczym wielcy detektywi w klasycznych kryminałach, jest wyjątkowym osobnikiem, gwiazdą samą w sobie. Jednocześnie scenarzysta starał się położyć nacisk na kwestiach typowych dla śledztwa. Czytelnik mógł zobaczyć z jaką gracją Silas łączy odpowiednie wątki i posuwa pogmatwaną sprawę do przodu. Druga część przyniosła nam dużą, aczkolwiek, ale nie radykalną zmianę i znacznie większą ilość akcji. Do tego stopnia, że pod koniec (jak to często w takich produkcjach bywa) całość z kryminału przeistacza się w sensację z pościgami i strzelaninami, a sam Silas „Arsene Lupin” Corey w Jamesa Bonda. Niestety taki zabieg sprawia, że całość sporo traci na uroku. Bezsprzecznie wolę to, co otrzymałem w poprzednim albumie. Nie mniej jednak, w pełni rozumiem zamysł autora, który w swoim komiksie tak wiele czerpie ze sprawdzonych (dobrych) pomysłów. Akcja musiała nabrać tempa, żeby można ją było sensownie zakończyć (tu też znajdziecie sporo powiązań ze znanymi pozycjami).
Lekkiej poprawie uległa za to strona graficzna komiksu. Nie żeby w poprzednim albumie wyglądała źle, bo poza rysunkami niektórych twarzy nie było się do czego przyczepić, tym razem jednak potrafi zachwycić! O ile przeniesienie nacisku na akcję zaszkodziło fabule, o tyle pomogło obrazom. Wystarczy spojrzeć na scenę samolotową czy na bojowników w maskach gazowych. Istna radość dla oczu. Album umocnił mnie w przekonaniu, że Fabien Nury i Pierre Alary stanowią doskonale zgrany zespół.
Brać?
Nikt nie lubi nie dokończonych spraw. Sam nie wyobrażam sobie, że mógłbym zakończyć przygodę z francuskim detektywem tylko na jednym albumie i nierozwiązaną zagadką. Po drugą część sięgnąłem bez chwili zawahania. Mimo, że nie do końca spełniła moje wygórowane w tym przypadku oczekiwania, to mimo wszystko jestem zadowolony z tego zakupu. Pomyślcie tylko, że moglibyście przeczytać kolejne przygody Arsene’a Lupina…
Mariusz Basaj
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginalny: Silas Corey: Le Reaseau Aquila 2/2