Strażnicy Galaktyki. Tom 1. Brak porozumienia
Mam dla Was nietypową propozycję. Przeniesiemy się dziś do świata Avengersów, a dokładnie do pierwszego tomu Strażników Galaktyki z serii Marvel NOW 2.0, wydanego przez Egmont: Brak porozumienia. Ale dzisiejsza recenzja będzie inna.
Jakiś czas temu czytałam Kropki, książkę Włodka Markowicza, w której zaproponował on czytelnikom bardzo ciekawy zabieg. Chodzi o to, że Markowicz zamieścił w tej książce listę piosenek, których słuchał, pisząc poszczególne rozdziały. Zaproponował, żeby czytelnik słuchał ich podczas lektury. To naprawdę zdało egzamin.
Do czego zmierzam?
To było moje pierwsze spotkanie ze Strażnikami w formie pisanej, w moim umyśle funkcjonowali jako film. Tym gorzej, że film, a w zasadzie filmy mi się podobały. W dużej mierze przez muzykę. Dlatego właśnie pozwólcie, że polecę Wam, żeby czytać Brak porozumienia z włączonym mixem z filmów! Zaręczam, że to połączenie jest naprawdę wyśmienite!
Spotkanie po latach
Jak ja tęskniłam za tą ekipą! Egmont zafundował nam kilkadziesiąt stron prawdziwej akcji, okraszonej dowcipem! Nasi bohaterowie, jak to zwykle u nich bywa, przez przypadek wpakowali się w sam środek wojny. Oprócz klasycznego mordobicia, zwrotów akcji i humoru, na szczególną uwagę zasługuje zarys poszczególnych postaci. Nie sposób powstrzymać się od śmiechu, widząc rozbrajającą zuchwałość Quilla, stateczność i profesjonalizm Gamory, czy zacietrzewienie Rocketa. Z dialogami Groota sami wiecie jak jest, ale pacyfistyczny Drax bawi i ujmuje niezmiennie. Łącząc ich, mamy do czynienia mieszanką wybuchową.
Brak porozumienia – Wybuch czy niewypał?
Wybuchy jednakowoż nie zawsze kończą się happy endem. Może to co teraz napiszę świadczy raczej o mojej ułomności w czytaniu komiksów. I chodzi tu o techniczny punkt widzenia, bo akcja jest tak wartka, fabuła tak dynamiczna, że… nie zawsze wiedziałam, który dymek w jakiej kolejności czytać! Tak, już można się ze mnie śmiać. No, ale naprawdę wśród tego całego chaosu i zniszczenia łatwo się pogubić. Nie pamiętam z resztą, kiedy ostatnio czytałam komiks stricte o superbohaterach. I wiecie co? Chyba się odzwyczaiłam, bo w trakcie lektury po prostu w pewnym momencie się zmęczyłam. Nie sposób było mi oprzeć się wrażeniu, że cała historia jest dość przewidywalna. Ba! Nawet zwroty akcji nie zaskakiwały tak, jakbym tego oczekiwała. I w tym momencie następuje niewiarygodny dysonans. Kapitalnie zarysowane postaci, wartka akcja, totalnie fantastyczne poczucie humoru, ale… No ale wciąż, chcąc nie chcąc mam wrażenie, że cały komiks trzyma się w ryzach dzięki dowcipowi. Dla mnie to za mało, jakkolwiek bym się nie śmiała podczas lektury.
Zamknąć oczy
Nawoływałam już do tego, żeby Strażników czytać przy akompaniamencie ścieżki dźwiękowej z filmów. Niesie to ze sobą, co prawda jedno, ale bardzo poważne ryzyko. Podczas lektury automatycznie przestajemy widzieć narysowane postaci. Niestety, pomimo pięknej grafiki, ja i tak widziałam oczami wyobraźni Chrisa Patta, Zoe Saldanę i Dave’a Bautistę. W życiu mało której zasadzie jestem wierna tak jak tej, która mówi „najpierw książka – potem film”. Chociaż obejrzawszy najpierw film, wizerunki aktorów towarzyszą nam przy czytaniu. Z komiksem jest o tyle gorzej, że owe wizerunki zgrzytają nam z tym, co widzimy w zeszycie. Gamora nie wygląda jak Gamora, Drax jak Drax, a Groot nawet w połowie nie jest tak słodki. A może to tylko ja nie umiem wyrzucić z głowy utrwalonych obrazów? Może do Was przemówią lepiej rysunki, niż obrazy filmowe? Tak czy inaczej, jeśli szukacie miłego wytchnienia, jakie daje Wam lektura naładowana ironicznym poczuciem humoru, to na pewno odnajdzie je na kartach Braku porozumienia. Klimat filmu (o nie, znowu to zrobiłam!) został idealnie przeniesiony na karty komiksu.
Karo
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Jeżeli uwielbiacie Strażników Galaktyki zajrzyjcie TU.