Thorgal. Władca gór. Tom 15

Thorgal. Władca gór

To pierwszy raz jak „Thorgal. Władca gór” trafia do mojej kolekcji, czytałem go wcześniej raz, czy dwa razy, bo miał go mój kuzyn, z którym (co prawda z rzadka) wymienialiśmy się komiksami. Pamiętam, że kiedyś go odwiedziłem i z mocną perswazją, kazał mi przeczytać ten tom i powiedzieć co o nim sądzę. We dwóch może byłoby łatwiej rozgryźć paradoks czasowy, który napisał Jean Van Hamme, ale rozkminka niezbyt nam się udawała, w końcu byliśmy tylko dzieciakami. Jak się okazuje z dodatków, nie tylko my mieliśmy z tym problemy (a tu mowa o „krytykach”).

Nie ma co męczyć mającej rodzić niewiasty

Thorgal wrócił z rodziną z Południowej Ameryki, ale między odcinkami doszło do rozdzielenia. Syn Gwiazd przemierza pokrytą śniegiem krainę jako skaut, bo zwyczajnie szybciej dotrze do miejsca i wróci z łodzią (prawdopodobnie chodzi o Langskipa, Van Hamme wszystkie łodzie wikingów nazywa Drakkarami). W ten sposób scenarzysta znajdował trochę miejsca dla głównej postaci, co umożliwiało jego bohaterowi na swobodne, samodzielne przygody i poznanie nowych postaci drugoplanowych, jak to chociaż było w „Łucznikach” (więcej tu – klik).

Thorgal. Władca gór

Droga, którą przemierza Thorgal, wiedzie przez górską krainę, którą rządzi bezwzględny władca, zwany Saxegaardem. Z niewoli ciemiężcy uchodzi Torrik, wpada na Syna Gwiazd już na samym początku, po czym obaj spotykają Vlanę, rudowłosą dziewczynę pochodzącą z Grecji. Figury na planszy zostają rozstawione, ale oprócz zwyczajnego określenia, kto ma zrobić i co, jeszcze trzeba rozpoznać kiedy.

Żywy ogień na zimnym tle

Zawsze robiła na mnie wrażenie ta okładka, niby dość prosta w swej konstrukcji, bo bazująca tylko na dwóch barwach. Czerwony, długi płaszcz władcy gór rzuca się od razu w oczy, na tle zimowego krajobrazu symbolizuje i siłę, i przelaną krew. Kim jest rzeczony Saxegaard, który nie pokazuje swojej twarzy na okładce.? A może właściwie trzeba zapytać, kto się nim stanie? Jest to główna intryga i przedmiot paradoksu czasowego. „Thorgal. Władca gór” to opowieść o miłości, ale takiej, na którą pada cień rzucony przez rządzę władzy.

Thorgal. Władca gór

Nie wiem, czy macie tak, jak ja. Zimą tęsknię za latem, a gdy jest gorąco zbyt długo, uciekam myślami w stronę chłodniejszych dni. Thorgal z Torrikiem podróżują razem, z tym że pozostają w tym samym miejscu, przy pewnej chatce w górach. Zimowy krajobraz, zmienia się w mgnieniu oka na letni, bohaterowie opatuleni w ciepłe ubrania wpadają na zwiewnie ubraną dziewczynę. Dziwna sytuacja, ale przecież dziwolągów nawet w obecnych czasach nie brakuje.

„Otóż są to koła”

Przekraczanie kręgów czasu (w sumie podobnie interpretowane jest to w „Starhenge”) umożliwia pierścień w kształcie węża połykającego własny ogon. Uroboros, bo to o niego chodzi, jest symbolem nieskończoności, wiecznego powrotu i zjednoczenia przeciwieństw i w sumie Van Hamme zgrabnie to wszystko ze sobą łączy. Trzeba być uważnym, czytając ten album, zwłaszcza że bohaterowie orientują się, że mogą dokonywać zmian zarówno w przeszłości, jak i przyszłości.

Thorgal. Władca gór

Rozwiązanie jest satysfakcjonujące i działa jak kamień wrzucony w wodę, wywołujący fale, które przynoszą zrozumienie do wszystkich poprzednich scen, włącznie z początkową. To, co prawda nie pierwszy paradoks czasowy, nad którym pracował scenarzysta na łamach tej serii (bo przecież Thorgal przekraczał linie czasowe na zlecenie pewnych trzech staruchów), ale tym razem jest to przeprowadzone w dużo bardziej przemyślany sposób, konstrukcja scenariusza jest zmyślna, wprawia w ruch zwoje mózgowe, a cała przygoda rozpisana na 48 stron na głównej linii czasu trwała tylko kilka chwil. Nie ceniłem tej przygody jakoś wysoko, ale obecnie wskakuje do mojego top 5.

Więcej o kolekcji znajdziecie na stronie wydawnictwa Hachette. Prezentacja tego tomu w filmiku poniżej:

Share This: