WKKM. Tom 57 – Thunderbolts. Wiara w potwory

Thunderbolts_1

Wojna Domowa (więcej tu – KLIK) to bez wątpienia jeden z moich ulubionych eventów w całym Marvel Universe. Pomysł na zmuszenie superbohaterów do bratobójczej walki, gdzie tak naprawdę każdy miał, a zarazem nie miał stuprocentowej racji, był idealny. Już nie chodziło nawet o to, że porzucono stary, jakże uwielbiany, podział na dobrych i złych, ale że zrobiono to na tak szeroką skalę. Spokoju nie zaznał wówczas praktycznie nikt i – jak się później okazało – wielu miało go nie zaznać przez długie miesiące. To właśnie szereg konsekwencji, które wywołała wojna, stanowił o sile tego komiksu.

Zwolennicy rejestracji, próbując poukładać świat na nowo, sprawili że doszczętnie oszalał. To, co jeszcze kilka dni wcześniej było aktem heroizmu, zaczęto traktować jak zbrodnię. Bohaterowie, którzy nie poszli na układ z rządem, trafiali jeden za drugim za kratki. Na domiar złego, niejednokrotnie umieszczano ich tam za sprawą starych wrogów, bowiem w powojennym świecie role często się odwracały, a wielu pospolitych przestępców urosło do miana stróżów prawa, do miana bohaterów.

Tuż po wojnie

Dlaczego recenzję albumu Thunderbolts. Wiara w potwory zaczynam od wspominania Wojny Domowej? Ano to właśnie wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tą grupą. Przed wojną niemal zupełnie się nimi nie interesowałem – wykorzystanie przez frakcję rządową bandy złoczyńców sprawiło, że siłą rzeczy zajrzałem do tej serii i zostałem z nią na dobrych kilkanaście zeszytów. Kilka z nich trafiło właśnie do najnowszego albumu WKKM – Wiara w potwory.

Thunderbolts_3

Wydarzenia opisane w komiksie rozgrywają się już po zakończeniu wojny domowej, ale jeszcze przed Tajną Inwazją, stąd też Tony Stark jest naczelnikiem S.H.I.E.L.D, a Norman Osborn rozpoczyna swoją przygodę z „superbohaterstwem” od przejęcia dowództwa nad grupą Thunderbolts. Co jak co, ale trzeba przyznać, że jest on idealnym kandydatem na to stanowisko, bo zapanować nad taką grupą świrów mógłby tylko jeden z nich. Wystarczy popatrzeć na skład zespołu… Moonstone, Venom (Mac Gargan), Bullseye, Penance, a to nawet nie wszyscy. Krótko mówiąc, istna mieszanka wybuchowa.

W imię ustawy

Głównym zadaniem Thunderbolts jest chwytanie bohaterów, którzy nie zarejestrowali swojej „działalności”. W czasach, kiedy Avengers bawią się w tworzenie Inicjatywy 50 Stanów, to właśnie grupa Osborna zaczyna coraz bardziej brylować, zwłaszcza że niedoszli herosi starają się działać pod publikę, a dodatkowo  wspierani są przez odpowiednią kampanię medialną.

Thunderbolts_2

Kiedy myślę o tym albumie, to pierwszym moim skojarzeniem jest to, że jest on bardzo dobrze napisany. Warren Ellis odwalił fenomenalną robotę. Operując składem szaleńców, potrafi trzymać czytelnika w niepewności do ostatnich stron. Mało tego, świetnie gra na emocjach. Przeogromne wrażenie zrobiła na mnie plansza, gdzie pokazano reklamę zabawek Thunderbolts, które biją Kapitana Amerykę. Kilka kadrów, które w nieprawdopodobny wręcz sposób oddają powojenny klimat. Mało tego, scenarzysta wykazał się świetnym talentem do obchodzenia ograniczeń, czego najlepszym przykładem są bohaterowie, na których polują jego złoczyńcy. Podejrzewam, że Ellis zwyczajnie nie miał do dyspozycji pierwszoligowych zawodników do ukatrupienia. W tej sytuacji, wybór takiej postaci jak Jack Flag jest po prostu strzałem w dziesiątkę. Historia bliżej nieznanego, byłego współpracownika Capa, obrońcy amerykańskich ideałów, który zostaje zmasakrowany przez stróżów prawa zwyczajnie chwyta za serce. Kibicowałem mu niemal tak mocno jak Rogersowi podczas wojny!

Thunderbolts_5

Kolorowa szajka

Jak łatwo się domyślić, grupa taka ja Thunderbolts nie może stanowić monolitu. Komiksowi złoczyńcy od zarania dziejów mają to do siebie, że współpraca idzie im jak krew z nosa. Tak jest również w tym przypadku. Zespół Osborna to grupa solowych graczy, którzy bez chwili wahania wbiliby nóż w plecy kompana, stąd też znajdziemy tu takie typowe motywy jak spiski, zdrady i walkę o władzę. Praktycznie na każdym kroku coś się dzieje i nie ma chwili na postój. Co ciekawe, bardzo dużą część całej historii stanowią tutaj, zazwyczaj prowadzone w cztery oczy w bazie / biurze, rozmowy poszczególnych członków grupy, ale w żaden sposób nie prowadzi to do faktu, by komiks był przegadany. Myślę, że wynika to w dużej mierze z siły szaleństwa poszczególnych postaci i ze sposobu pisania Ellisa.

Thunderbolts_4

Oprawa graficzna tego tomu stoi na dobrym, miejscami bardzo dobrym poziomie. Thunderbolts. Wiara w potwory to solidnie narysowany i pokolorowany mroczny, pełen przemocy komiks. Jednak to nie ze względu na rysunki zapada w pamięć. Tak naprawdę, poza Normanem „Tommy Lee Jonesem” Osbornem i wspomnianą wyżej planszą reklamową, nie zapamiętam na dłużej raczej nic. Nie zrozumcie mnie jednak źle, Wiara w potwory to dobra marvelowa robota i wolę dużo bardziej taki rysunek niż zbędne eksperymentowanie. Mike Deodato zrobił to, co do niego należało i – z należytą dbałością o detale – tknął życie w dobry scenariusz i jeszcze mocniej podkreślił ładunek emocji w nim zawarty. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to niektóre pozy zajmowane przez jego postacie. Zwłaszcza jeśli chodzi o nogi. Spójrzcie jak Bullseye okalecza Flaga. Zawiało baletem.

Jak wspominałem wcześniej, Thunderbolts czytałem już kilka lat temu. Mimo to, ponowna lektura tego tomu przyniosła mi dużo frajdy. Raz jeszcze Ellisowi udało się mnie kupić i chociaż może nie wpiszę Thunderbolts na listę moich ulubionych komiksów, to ten album mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, komu podobało się Civil War, bo to bardzo dobrze napisany ciąg dalszy…

Mariusz Basaj

Share This: