WKKM 60 – Oblężenie
Siege (pol. – Oblężenie) było wydarzeniem zwieńczającym jeden z najbardziej specyficznych, a zarazem ciekawych okresów w historii komiksowego uniwersum Marvela, jakim było Dark Reign. Jeszcze do niedawna, mogło być także tomem, który zakończy Wielką Kolekcję Komiksów Marvela w Polsce. Gdyby ta nie została przedłużona o kolejne 40 numerów, z całą pewnością czułbym spory niedosyt, a ten tekst pisał w nieco ckliwym, tudzież może nawet żałobnym tonem. Nie myślcie jednak, że zamierzam wielbić Hachette, bo za to co zrobili należy się mały ochrzan.
Jak wspomniałem, Dark Reign to naprawdę interesujący okres na Earth-616. Po niepowodzeniach związanych z Inicjatywą 50 Stanów oraz Tajną Inwazją, Tony Stark został odwołany ze stanowiska kierownika SHIELD, a sama organizacja została rozwiązana. W jej miejsce powstało HAMMER, a na jego czele stanął nikt inny jak sam Norman Osborn. Ten, mając błogosławieństwo rządu USA, jak i wielu Amerykanów, powołał swoich własnych Avengers. Skład określany mianem „Dark” tworzyli niemal sami złoczyńcy, w dużej mierze byli członkowie grupy Thunderbolts. Równolegle dawni bohaterowie nie porzucili swojego fachu i wierni swoim ideałom działali w podziemiu.
Taka kreacja świata pozwoliła na zastosowanie nowych, świeżych rozwiązań. Tymczasem czytelnicy Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela zupełnie nie uświadczyli Dark Reign. Ledwie co dostaliśmy Tajną Inwazję, a już przyszła pora na Oblężenie. W serii nie pojawił się ani jeden tom z historią z tego okresu, a żeby uchronić czytelników przed ciężkim szokiem i lawiną pytań „co się, kurde, dzieje?”, wydawnictwo zaserwowało nam aż całą stronę streszczenia tego, co działo się w międzyczasie. Dark Reign trwało przez cały rok i uważam, że warto byłoby mu poświęcić jeden z tomów, by dać zasmakować czytelnikom klimatu tamtych czasów. Jakby nie patrzeć, Daken czy Ares zyskali spore grono fanów.
Przejdźmy jednak do sedna sprawy
Brian Michael Bendis to niewątpliwie jeden z najbardziej rozpoznawalnych (a patrząc na ostatnie kilkanaście lat, to i najważniejszych) twórców Marvela, co ma też swoje odzwierciedlenie w kolekcji. Jeśli sięgniemy nieco wstecz, przypomnimy sobie takie komiksy jak Avengers: Upadek Avengers, New Avengers, Tajna Wojna, Ród M, Ultimate Spider-Man czy Tajna Inwazja – to właśnie do tego ostatniego tytułu mógłbym porównać Oblężenie. Obdarte z wszelkich tie-inów, w dodatku wyrwane z kontekstu, zostaje zdegradowane do jedynie zwykłej, naszpikowanej przemocą sieczki. Co gorsze, mocno naciąganej sieczki.
Uwaga spoilery
Myślę, że nie popełnię wielkiego faux pas, jeśli stwierdzę, że całą fabułę można streścić w następujących słowach: „Osborn, jeden z najważniejszych ludzi w USA, postanawia przy pomocy swoich pomagierów najechać Asgard, bo… tak. Bo go irytuje, bo ubzdurał sobie, że ten stanowi zagrożenie (jak pamiętamy z Thor: Odrodzenie, kraina Asów lewituje kilka metrów nad powierzchnią Stanów). I mimo, że wszyscy mu to odradzają, a co niektórzy wręcz próbują go powstrzymać, to z uporem maniaka realizuje swój cel”. Przyznam szczerze, że za żadne skarby nie potrafiłem zrozumieć decyzji Normana. Możemy się upierać, że taka już jest natura szaleńca, a władza rodzi potrzebę jeszcze większej władzy, ale żeby rzucać się na słynących z wojaczki bogów?
Mimo, że podczas lektury tego tomu, powtarzałem sobie w myślach pytanie: „po jaką cholerę mu to było?”, to muszę przyznać, że całość czytała się naprawdę przyjemnie. Udział przeogromnej liczby postaci (Dark Avengers, Thunderbolts, Asowie, New Avengers, Young Avengers, Secret Warriors, 50 State Initative, gang The Hooda), olbrzymie natężenie akcji i szereg smaczków całkiem nieźle rekompensowały w/w wady, a przynajmniej tak było aż do ostatniego zeszytu, w którym scenarzysta wyraźnie nie poradził sobie z piwem, którego nawarzył, a szukając szybkiego rozwiązania, wybrał to najbardziej naciągane i absurdalne. Można wręcz powiedzieć, że nie godziło się w tak głupi sposób uśmiercać takiego zawodnika (nie, nie chodzi o Osborna – spokojnie).
Na szczególną uwagę zasługują za to stenogramy, którymi raczeni jesteśmy pomiędzy poszczególnymi częściami opowieści. Musze przyznać, że te zapisy rozmów (np. narada wojenna Dark Avengers) całkiem nieźle podkręciły klimat konfliktu. Przez chwilę może i czułem się nieswojo, że dostałem sporo tekstu bez obrazu, ale szybko doceniłem ten sposób ekspresji.
Za mało kadrów?
Zatrzymajmy się na chwilę przy stronie graficznej tego albumu. To, co zaserwował nam zespół artystów to raczej dość standardowa marvelowa robota. Rysunki i kolory, jakich wiele, dzięki czemu sam produkt wydaje się być nieco bardziej uniwersalny. Poza kilkoma scenami, niewiele obrazów z tego albumu zapadnie mi w pamięć na dłużej.
Warto też zwrócić uwagę na nienaturalnie dużą liczbę scen przedstawiających grupy bohaterów / złoczyńców w formacjach bojowych, tudzież wręcz paradnych. Dosłownie co chwilę ktoś dołączał do akcji, co w dużej mierze skutkuje nasileniem rozkładówek i wszelkich „list obecności”. Gdzieś te wszystkie postacie musiały się zmieścić – inaczej musiałyby się ROZERWAĆ 🙂
Ponadto nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wyraźnie siadło kadrowanie w tym komiksie. Czasami, poszczególnych okienek jest wręcz za mało, brakuje zawartości, a gdzieś w tym wszystkim zanika ciąg przyczynowo-skutkowy i narracja momentami staje się niespójna. Najbardziej absurdalnym przykładem tego zjawiska są trzy ostatnie plansze. Cap odzywa się do grupy herosów, ci się odwracają żeby na niego spojrzeć, za chwilę wszyscy stoją ustawieni w szeregu, a on kończy zdanie, które dopiero zaczął. Bohaterowie teleportowali się do Kapitana, a on zdaje się tego nawet nie zauważył i gadał dalej, he he.
Ojciec, brać?
Oblężenie to komiks specyficzny, który ciężko jednoznacznie ocenić. Chociaż sama lektura poszła mi gładko i przyniosła sporo frajdy, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że Bendis upychał tam na siłę zarówno zbyt wiele wątków, jak i postaci. Event miał być w końcu momentem zwrotnym dla całego uniwersum. Niemniej jednak, w kilku miejscach zwyczajnie przedobrzono, a dość mocno rozkręconą fabułę ucinano prostackimi wręcz chwytami. Na koniec pozostaje mi odpowiedzieć na podstawowe pytanie – czy warto sięgnąć po ten komiks? Warto, bo zobaczymy w nim takie sceny, jak nigdzie indziej. Musimy być jednak gotowi, by podjąć swoistą grę ze scenarzystą i bez większych oporów zaakceptować jego nieczyste zagrania, a także przyjąć fakt, że praktycznie wszystko w tym albumie służy po prostu za pretekst do kolejnej zadymy. Samo Oblężenie z pewnością przyniesie Wam więcej frajdy, jeśli chociaż na chwilę zanurzycie się w świat Dark Reign.
Mariusz Basaj
PS. Zarówno najnowszy, jak i archiwalne tomy WKKM znajdziecie w sklepie geekzone.com.pl